Po takiej reklamie, jaką zrobiła mi Śliweczka, trudno mi było odmówić i nie zamieścić kolejnej przygody Vilki już teraz. Pierwsza część znajduje się tutaj, wszystkie zaś będzie łączył jeden tag - 'fantasy'.
- No to siedzimy tu do usranej śmierci. - Podsumował krótko, opuszczając ręce w geście bezradności. Bogów, a już w szczególności Shor`a najwidoczniej niezwykle bawiło pastwienie się nad niewinnym duralevem, który chciał teraz jedynie zimnej wody oraz świeżego powietrza.
Jak słusznie zauważyła Noran od razu zakwalifikował ją jako jedną ze złodziejek - najemniczek co to wszystko potrafiły zrobić dla kilku miedziaków. Miejska hołota bez czci i krzty honoru. Półświatek w swej całej okazałości. Być może dla tego też skrzywił się lekko na samą wzmiankę o magicznych umiejętnościach elfki. Tfu, żeby tu było jeszcze gdzie splunąć. Tego brakowało, aby uczeni magowie po akademiach włóczyli się w najemniczych grupach. Świat się kończył... chociaż jeśli spojrzeć na to z szerszej perspektywy to wcale nie był jego świat. Był gdzieś daleko od domu, w czasach które niekoniecznie mogły się dla niego okazywać jasnymi. Niech no tylko dorwie tą elficę, a uszkodzona zbroja Kła będzie ostatnim z jej zmartwień.
Z tych ponurych rozmyślań wyrwały go słowa elfki oraz dźwięk kroków na kamiennej posadzce. Idą... tylko kto? Co tu się do kuźwy nędzy działo? Zwrócił się w kierunku drzwi, a jego dłonie niemal odruchowo zacisnęły się w pięści, kiedy zakapturzeni weszli do ich przytulnej klitki.
- Nie wydaje mi się. - Odparł twardo, próbując dojrzeć co skrywało się pod kapturami oraz jaką broń mieli ze sobą. Postąpił tez kilka kroków w kierunku jasnowłosej, stając przed nią i zasłaniając swoim ciałem. Och, jakie to było romantyczne... prawda była jednak taka, że w głowie duraleva już rodził się pewien plan. Żaden suczy syn nie będzie więził Viscyjczyka. Nikt z nich nie wiedział jednak kim był naprawdę. Nie miał tego wypisanego na czole. Dla nich mógł być tylko kolejnym pijanym duralevem, który napatoczył się podczas zadania.
- Ot, takiego wała kurwie syny! Toć ja tą ylfkę pierwszy wczoraj dojrzał jak z karczmy wychodził to sem pomyślał, że pogada i da się wymacać, a tu bach takie paskudne mordy jak wy. Co kurwa? Kuśki macie za małe, że w trzech na jednego wychodzicie? Palcem żeście robieni, że z bronią wyskakujecie? Wy kurwie syny, zawszone kundle, niedojebane megiery, elfi pachołowie, kurewscy lizodupcy w rzyć chędożeni przez psy! - Ciskał dalej przekleństwami w jednym konkretnym celu, aby któryś z nich w końcu nie wytrzymał i wyszedł do przodu by go uciszyć. Wtedy trza będzie przypierdolić mu w pysk i zabrać broń. Może Noran nie był jakimś ekspertem, ale niejednokrotnie lał się pod mordach w karczmach na północy i mniej więcej wiedział na czym polega ten sport.
Za kapturami kryły się twarze. Trudno to było dostrzec co prawda od razu, ale kiedy już się udało, można było to stwierdzić z całym przekonaniem. No ludzkie, ludzkie pyski mieli, ale... Jakieś takie nieludzkie jednocześnie. Duralev stanął naprzeciw mężczyzny, za plecami którego stali pozostali dwaj. Pierwsze co udało mu się zauważyć, to uśmiech chytry. Taki, na widok którego ciarki przechodziły po plecach i nóż się sam w kieszeni jednocześnie otwierał. Potem zaś spostrzegł, że twarze ich pokryte były jakimś czerwonym malunkiem, albo i tatuażem i przyznać musiał sam przed sobą, że nie miał pojęcia cóż to takowego było.
- Odejdź - głos przemawiającego był nader spokojny i opanowany.
Nie traktował on bynajmniej duraleva z góry, nie był też kpiący, a jednocześnie w jego nucie było coś, co nie pozwalało go lekceważyć, a przynajmniej nakazywało to tej części duraleva, która jednak krztyną zdrowego rozsądku się wykazywała.
Obelgi mężczyzny, choć trafne, zdawały się jednak nie trafiać do głównych zainteresowanych. Niestety, nie byli tymi, których łatwo było z równowagi wyprowadzić i nawet urażenie ich męskiej dumy nie przyniosło żadnego efektu. Nie mieli zamiaru podejmować żadnej uczciwej walki, na którą musiał Noran liczyć, zamiast tego postanowili wykorzystać to, co posiadali niewątpliwie - przewagę. Dwaj stojący z tyłu zacisnęli sugestywnie dłonie na rękojeściach broni przytroczonej do pasów. Były to ni to sztylety, ni szable, coś z czym, jak widział poprzedniej nocy, doskonale potrafili się obchodzić.
~ Nie w ten sposób. Pozwól działać ~
Usłyszał, choć ani słowa nikt nie rzekł, wyraźnie. Dopiero po chwili pojął, że myśl ta w jego głowie rozbrzmiała. Myśl, która nie do niego należała, a która miała wyraźnie kobiecy głos. Najwyraźniej ktoś posługiwał się magią, by do niego w ten sposób przemówić, nie mógł mieć jednak pewności czy była to jasnowłosa stojąca za nim i czy on sam mógł też z tym magiem się spróbować w ten sposób porozumieć.
- Coś mi mówi... - usłyszał kpiący głos za sobą.
Elfka przeszła obok niego, po czym stanęła u boku zakapturzonego.
- ... że chyba jednak większe od ciebie - mrugnęła do niego i uśmiechnęła się krzywo.
Sprawiała wrażenie, jakby nie miała nic przeciwko, by opuścić to miejsce i miała głęboko w rzyci czy zrobi to z duralevem, czy też bez niego.
Noran nie potrafił stwierdzić z kim przyszło mu mieć do czynienia. Nie dość, że wcale nie wyglądali jak zwyczajowi ludzie z północy bądź południa to na dodatek można było łajać ich jak łysą kobyłę, łącznie z przekleństwami na temat męskości jak i sposobem prowadzenia się ich matek. Dziwne. Nawet bardzo. Stali tak niewzruszeni jak gdyby połknęli kije od szczot i jedyne na co się zdobyli to kilka niepokojących słów. Nie liczył na uczciwą walkę, gdyż żadna walka z góry nie była uczciwa. Nie dałby im pewnie jednak rady. Mało kto potrafił poradzić sobie naraz z trzema przeciwnikami mając do dyspozycji jedynie własne dłonie. Nieco rozsądku ukrywało się jeszcze w głowie durala i wychodziło mu na to, że trzeba mierzyć siły na zamiary. No i jeszcze ten głos w głowie. Znowu magia. Oczywiście, że chędożona magia. Nie wiedział kto ani jak ale obstawiał dwie możliwości. Albo jasnowłosa, albo Vilithiel która przygląda się jemu ze swego świata i próbuje jakoś pomóc.
- Eto idź kurwico jedna. - Odparł elfce, kiedy ta wyminęła go i stanęła po stronie zakapturzonych. Nie wiedział na ile była to gra, a na ile prawdziwe działania. Dostrzegł jednak jej mrugnięcie, a reguły odstawiania szopki wymagały by był chociaż trochę na nią zły... chyba.
Talani posłała mu w powietrzu całusa, po czym odwróciła się na pięcie i pierwsza się skierowała. Dwaj mężczyźni od razu ruszyli za nią, trzeci, wycofał się tyłem, cały czas obserwując duraleva. I tak, koniec końców, drzwi zamknęły się znów z chrzęstem i nasz bohater pozostał sam w ciemnej i zimnej celi. Eh, gdyby tak który choć pomyślał o tym, by pozostawić więźniowi choć trochę wody... Ale widać jego zdrowie nie było priorytetem, bo takowej duralewowi pożałowano. Kto wie, może i po kilkunastu godzinach spędzonych w kompletnej prawie ciemności i ciszy przerywanej jeno cichym pluskiem, jakie wywoływały opadające z sufitu krople, zaczął nawet tęsknić do denerwujące ujadania dziewki?
Zatracił poczucie czasu. Powoli miał już pewnie też dość przemyśleń, które nic dobrego nie przynosiły. Kiedy zaś z trudem zaczął odpychać od siebie chęć wylizania ścian, wtedy usłyszał jakiś chrobot. Gdzieś ponad nim coś zachrzęściło, potem zaś usłyszał kroki, ale wyraźnie cichsze niźli poprzednim razem. Jeszcze moment i ciszę przerwał zgrzyt zamka w drzwiach i ... Cisza.
Jeśli zdecydował się drzwi otworzyć, to zdołał dostrzec korytarz spowity mrokiem, a przy schodach postać zakapturzoną,. odwróconą do niego tyłem.
Duralev wertował wszystkie swoje odmęty świadomości w poszukiwaniu jakiegoś odpowiednio obelżywego gestu, którym mógłby jeszcze uraczyć na koniec "cmokającą" elficę, jednakże ta szybko zniknęła nie dając mu możliwości do rozwinięcia swoich zdolności aktorskich w odstawianej szopce... a może już od samego początku chciał jej tak pokazać? Zaszczycił wychodzącego mężczyznę spojrzeniem typu "jeszcze się spotkamy", po czym usłyszał tylko łupnięcie zamykanych drzwi. Antymagicznych, jakby ktoś się kuźwa dokładniej dopytywał. Kto wpadał na pomysł by tworzyć loszek dla magów?
Kilka godzin później nie chciało mu się odpowiadać nawet na to pytanie. Wątpił czy jego życie stanowiło w tej grze jakąkolwiek wartość. Być może gdyby wzięli go za coś więcej niźli pijanego duraleva, jednakże Noran w przyszłości mógł nie być aż tak rozpoznawalną personą. Równie dobrze jego popioły mogły być już od dawna rozwiewane przez północny wiatr, kiedy któryś z orków postanowiłby jednak rozłupać mu czaszkę i sprawdzić tym samym co ma w środku? Los zadziwiająco podobny do losu zmarłego krewniaka. Noran przywykł jednak do zgryzoty życia i bywał w gorszych problemach niż dławiące pragnienie. Zbyt dobrze pamiętał jak ugięły się pod nim nogi kiedy zobaczył Ilentusa (chyba tak nazywał się ten smok z Vyzno), kiedy zdarzyło mu się wędrować po mroźnej północy zupełnie bez zapasów, kiedy spadał z konia z wycieńczenia. Tak, potrafił jakoś przeżyć ową "niedogodność" w postaci braku wody. Za świergotaniem złotowłosej elfki niewiele tęsknił. Wręcz przeciwnie. Przynajmniej był święty spokój, w którym jego myśli znów nieprzyjemnie powracały do obrazu śmierci Aleksieja. Zgrzyt. Zamek drzwi ustąpił. Nikt nie wszedł. Dlaczego by nie wyjść skoro otwierają? Postąpił kilka kroków w głąb korytarza, zatrzymując się.
- Co teraz? - Zapytał nad wyraz konkretnie, spoglądając z bezpiecznej odległości na zakapturzoną postać?
Postać stojąca w mroku była niezbyt wyraźnie widoczna, ale duralev zdołał dostrzec, ze ta cały czas zerkała nerwowo w górę schodów, jakby obawiała się, ze ktoś zejdzie zaraz na dół. Kiedy mężczyzna się odezwał, odwróciła się nerwowo, by po chwili wahania zrobić krok w przód. Zmysły Norana działały na najwyższych obrotach. Po chwili dotarło do niego coś, co mogło zadziałać jak obuch w głowę. Postać...była mężczyzną. Na dodatek zaś sięgnęła powoli dłonią w kierunku rękojeści tej dziwnej śmiesznej broni, którą wszyscy tutaj nosili.
- Tylko spokojnie.. - no chłop, no jak w mordę strzelił chłop!
Zakapturzony zatrzymał się jakiś metr przed Noranem. Ten zaś nadal nie mógł dostrzec dobrze jego twarzy, widział jednak, ze każdy ruch nieznajomego jest wyważony. Mogło to znaczyć cokolwiek i naprawdę trudno było ocenić czy miało się do czynienia z wrogiem, czy przyjacielem. Otwarł drzwi lochu, więc przyjaciel, ale przecie niewątpliwie był wojownikiem, więc... Może ktoś inny drzwi otwarł?Po prawdzie Noran już od samego początku był przygotowany na taki obrót sprawy, że zakapturzony niekoniecznie musiał okazać się przyjacielem i przyjdzie powybijać mu kilka zębów, jednakże to wszystko nie trzymało się jakiejś większej kupy. Trafił do domu wariatów, albo jakiejś pokręconej wizji w głowie Vilithiel. Za chwilę pewnie wprowadzą go na jakąś uczto - orgię w mieście krasnoludów, gdzie gorzałka będzie lała się strumieniami, a kobiety będą jeno ubrane w złote bransoletki na kostkach. Tak to było pewne. Przynajmniej jemu trafiały się takie przedziwne sny, a uśpiona dotąd część umysłu duraleva poczęła wyliczać ile "nahajek" będzie dostateczną rekompensatą za takie wesołe przeżycia.
- Byłbym spokojniejszy gdybym wiedział co tu się kurwa dzieje. - Odparł z rozbrajającą szczerością śledząc każdy ruch mężczyzny. Gdyby doszło do walki pierwszym co musiał zrobić to dostać w swe łapy tą śmieszną broń. Nie wyglądało mu jednak na to by zakapturzony chciał zabijać go od razu. Gdyby chciał mógłby od razu zaczaić się przy wyjściu z loszku i zdzielić go tym czymś przez łeb. Znacznie szybsze i wygodniejsze rozwiązanie sprawy.
Mężczyzna milczał przez chwilę, po czym nagle ściągnął kaptur z głowy i przegarnął króciutkie włosy tak, jakby te co najmniej do ramion sięgały. Wyglądał na około trzydzieści lat, całą twarz miał pokrytą czerwonymi malunkami tak, że tylko oczy i zęby lśniły w ciemności wyraźnie. Całkiem 'przyjemny ' widok trza przyznać...
- Tak po prawdzie, to ja też - stwierdził spokojniej, dochodząc do wniosku, że jednak Noran nie rzuci się na niego bez ostrzeżenia.
Przełknął ślinę i potarł dłonią usta.
- Musimy się stąd jak najszybciej wydostać, a to bynajmniej łatwym nie będzie. Będziesz udawał więźnie mojego, co nie będzie trudne chyba, skoro praktycznie nim jesteś - nieco kpiny było zawarte w tym stwierdzeniu, a uśmiech chytry, jaki na twarzy jego zagościł wydawał się mu być znajomy.
- Chodź, chodź, żołnierzyku. Jeszcze mi się odpłacisz za to, żeś mnie tu wpakował i jeszcze dług wdzięczności za uwolnienie mieć dodatkowo będziesz - mężczyzna go wyminął, kierując się w stronę głębi lochu, a robiąc to, mrugnął do niego... całkiem znajomo.
- Więc jest nas już dwóch. - Odparł jakimś takim znacznie przyjaźniejszym tonem głosu. Cóż, nie spodziewał się aby jeden z wymalowanych sztywniaków zdobył się na uwolnienie go z celi. Kim jednak byli? Być może w przyszłości Arbad podbił Cerelain, a to byli właśnie jego emisariusze. Malunki przypominały mu nieco te, które widziało się wśród dzikich plemion. Być może był to jednak tylko nieznaczący symbol.
- Dlaczego musimy tak szybko uciekać? Nie możemy się wolno przespacerować niczym para kochanków na schadzce, tia? - Odparł z podobną kpiną w głosie, zgadzając się jednak na odgrywanie więźnia, którym w rzeczywistości był. Miał inny wybór? Znaczy miał, mógł pokonać zakapturzonego i przebić się przez cały loszek w pojedynkę. Niezbyt ciekawa opcja. Ostatecznie mógł to być kolejny podstęp albo też... wybawienie. Wybawienie ze strony wąskodupej elficy. Wysłała kogoś po niego, albo też... nie to niedorzeczne. Chociaż owe mrugnięcie ponownie przywiodło mu na myśl jak bardzo nie lubił chędożonej magi.
- Co z elficą, która zwała mnie od idiotów? - Rzucił niewinnie, starając się nadążyć za tempem swego "klawisza", który wyprowadzał więźnia.
- Powiedz mi jeszcze gdzie jesteśmy i czy widziałeś moją szablę? -
Korytarz, którym szli był ciemny i wilgotny. Niewiele różnił się od tego pomieszczenia, w którym to Noran spędził najprawdopodobniej cały dzień. Jedyna różnica była taka, że tutaj gdzieniegdzie były kaganki z nikłymi płomykami, dającymi nieco światła. Po drodze duralev widział kilka drzwi, ale z zza żadnych nie dochodziły do niego żadne dźwięki. W końcu zamruczało przed nimi nikłe światełko, sugerujące, że za rogiem będzie jakieś wyjście z tunelu. Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał przed siebie.
- Okazało się, że sama jest niezłą idiotką, skoro postanowiła ci jednak pomóc - stwierdził ciszej mężczyzna, wyciągając dłoń w bok tak, by powstrzymać ewentualnie Norana, po czym odwróciła się w jego stronie.
Przez chwilę przyglądał się rozmówcy, jakby chciał coś więcej z jego mimiki wyczytać.
- A jako że ma niezłe umiejętności kamuflażu, to z nich korzysta - niby nie wprost, ale właśnie Noran usłyszał potwierdzenie swoich domysłów.
Mężczyzna, a przynajmniej ktoś, kto na niego wyglądał, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niego jakiś rzemień grubszy.
- Twojej szabli niestety nie widziałam... - stwierdziła z nieudawaną powagą w głosie. - A teraz odwróć się, muszę ci związać ręce, w nieco mniej przyjemnych celach - dodała już nieco żartobliwiej, zupełnie jakby chciała nieco atmosferę rozluźnić.
Wszystko wskazywało na to, że ów loszek stawał się naprawdę sporym kompleksem. Tylko kto pozwoliłby sobie na wybudowanie czegoś takiego, po to aby więzić swoich wrogów? Nie łatwiej było ich od razu zabijać? Jeszcze do tego fanaberie w postaci antymagicznych zabezpieczeń. Czyżby w przyszłość, aż tak bardzo się pozmieniało?
- Widocznie miała taką potrzebę. - Odparł mężczyźnie z tą samą udawaną nieświadomością jakby mówili o kimś trzecim, zatrzymując się o kilka kroków za nim... albo za nią. Czort z tym. Musiał jednak przyznać, że w pewien sposób mu zaimponowała. Noran wybierał z reguły znacznie bardziej siłowe rozwiązania, jednak nie dysponował takim atutem jak magia.
- Szkoda. Kawał dobrej stali. - Mruknął bardziej pod nosem, żegnając się tak jakby ze swoją Dumką. Każdy wojownik miał swoją ulubioną broń, a jej strata mogła być porównywalna do utraty ręki. Cholera, co jak co ale Noran coś o tym wiedział.
- Hm... już mi się podoba. Niebezpieczeństwo, sznury, związywanie. Tylko nie drap mnie zbyt mocno po pleckach, są takie delikatne. - Mruknął w podobnym tonie odwracając się do niej tyłem. Widać atmosfera udzieliła się i jemu, gdyż duralevskie przysłowie mówiło, że gdy masz płakać to lepiej się śmiej. Sytuacja była opłakana, jednak w niczym by mu nie pomogło rozpaczanie nad własnym losem. Nie należał do tego typu ludzi.
- Więc jesteś magiczką? Kiedy to się skończy... mogłabyś spróbować "wypchnąć" mnie z powrotem do moich czasów? Dobra, eto najpierw spróbuj nas stąd całych wyprowadzić. I nie zawiązuj zbyt mocno, żebym mógł walczyć kiedy zrobi się gorąco. - Rzucił krótko, szykując się do dalszej części ich wesołej szopki.
Na dłoniach wyciągniętych do tyłu poczuł miękki rzemień. Jego sugestia, całkiem słuszna zresztą, by nie wiązać ich zbyt mocno, okazała się zbędna, bo jego towarzysz...ka sama na to wpadła.
- Gotowe, powinno nie być problemu z rozwiązaniem - stwierdził, gdy już rzemień jego nadgarstki związał.
Zanim ruszyli dalej mężczyzna wyciągnął jeden ze sztyletów, znacznie krótszych od tych, które przy bokach jego zwisały i wsunął go za pas Norana tak, by pozostał niewidoczny pod kurtą (nie pamiętam w co Noran jest ubrany ;) ). Swoją drogą, to szkoda, ze nie pomyślał o tym wcześniej, nie musiałby go teraz macać!
- Ruszamy, nie pozostało nam zbyt wiele czasu. Czuję, ze zaklęcie przestaje działać, a wolałabym tutaj drugi raz go nie rzucać, bo z magią różnie bywa, ale to.. - rozmówca zerknął na Norana. - To chyba wiesz już doskonale.
I tak ruszyli przed siebie. Po chwili dotarli do zaułku. "Więzień" mógł dostrzec wyjście z tunelu, kiedy tylko oczy przyzwyczaiły się do jasnego światła bijącego od niego, przy którym stało dwóch mężczyzn.
- Dobra. Przedstawienie czas zacząć - burknęła magini, rozluźniając ramiona. Złapała Norana za łokieć i szarpnęła do przodu.
Noran z lekką ulgą poczuł jak niewielki sztylet wsuwa się za poły jego skórzanego kaftana. No tak teraz był uzbrojony. Wielka to pociecha, jeżeli doszłoby do walki. Miast długiej i wyważonej Dumki, którą potrafił wyłuskać z dłoni przeciwnika broń dostał sztylet. Jak to się jednak mawiało "darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby". Gdyby nie to pozostałoby mu chyba tylko duszenie rzemykami, które tworzyły jego więzy.
Odpowiedzią na jej słowa był tylko przelotny złośliwy uśmiech, który dosadnie pokazywał jak Noran jest uświadomiony o kaprysach sztuki magicznej. Góry przenosić, morza zawracać, a już kilka litrów gorzałki wyczarować to nie ma komu. Pojawiło się w końcu wyjście oraz dwóch strażników. Cóż, najrozsądniej było zgrywać tego nieszczęsnego więźnia, toteż Noran pochylił łeb do przodu wbijając go w kamienną posadzkę loszku. Kilka kosmyków włosów opadło na jego zmęczoną twarz i po prawdzie wyglądał właśnie jak jeden z takich jeńców wojennych. Na razie mówienie pozostawi elfce. Mało kiedy spotykało się rozmownych więźniów... chyba, że zbliżała się pora obiadu albo rozdawano zimniutką wodę.
Ruszyli zatem. Wolność zdawała się być coraz bliżej, ale jednocześnie równie daleko cały czas. Towarzyszka Norana wydawała się być opanowana, co dawało nadzieję na to, ze dobrze uda się jej odegrać rolę. Szła pewnym krokiem, mocno ściskając ramie duraleva. Z każdą sekundą zbliżali się coraz bardziej strażników. Ci zaś, kiedy dostrzegli ich, przerwali pogawędkę i poprawili swe ubrania odruchowo, jakby spodziewali się wizyty przełożonego jakowegoś. Prawie jak w wojsku, prawie..
Kobieta uznała najwyraźniej, ze im mniej będzie mówić tym lepiej - chciałoby się rzec, ze dobrze, ze choć czasami tą zasadę wyznawała. Kiedy zatem znaleźli się obok strażników jeno skinęła im głową i szarpnęła mocniej "więźnia". Ci odpowiedzieli im tym samym gestem. Wyraźnie można było dostrzec, ze mocniej pierś wypięli i wyprostowali się znacznie, gdy twarz, którą elfka przybrała, poznali. Noran poczuł jak słońce, choć poranne i delikatne, jego twarz otula. Zadziwiające, jak czasami można docenić najzwyklejszą na świecie rzecz. Wszystko szło gładko, oddalali się od strażników coraz bardziej, a kiedy mieli już za rogiem skręcić, wtedy posłyszeli za sobą głos.
- Stójcie! - zatrzymali się oboje.
Strażnik ruszył w ich kierunku. Towarzysz Norana, który teraz wyraźnie jasno błękitne oczy znanej mu elfki już posiadał, spojrzał na niego pytająco. "Wiejemy?", zdawać by się mogło pytała go teraz.
Najwidoczniej elfka podzielała zasadę Norana, że chwilowo najlepszym wyjściem będzie milczenie. Cóż, nie należało się spodziewać, że utną sobie jakąś miłą pogawędkę ze strażnikami na temat pogody i ceny piwa w okolicznych tawernach. Kuźwa, spoglądając tak na nich wydawało się, że jeszcze trochę a zasalutują mężczyźnie, którego postać przyjęła jasnowłosa. Wybrała sobie jakąś szychę? Albo dowódcę? Tylko jak dałby go radę obezwładnić i przybrać wygląd? Być na niektóre pytania było lepiej nie znać odpowiedzi. Miało się wtedy spokojniejszy sen.
Wczesne promienie słoneczna padały na jego zmęczoną twarz i dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak długo musieli tu siedzieć i jak bardzo chce mu się pić. Wody, królestwo za wodę. Albo raczej za majątek Viscyjczyków.
Zawsze muszą być jednak jakieś problemy. Strażnicy z pewnością nie stali tam tylko dla ozdoby, a zakapturzony mężczyzna który go prowadził zaczynał nagle zmieniać kolor oczu w porannym świetle. Niedobrze. O ile wcześniej mogłaby jeszcze z nimi porozmawiać, tak teraz nie wchodziło to nawet w rachubę. Noran skinął szybko głową, pozbył się więzów zrzucając je na ziemię, po czym spiął się do biegu, tak by ruszyć zaraz za elficą. To jej miasto i to ona powinna wiedzieć, w którą stronę najlepiej uciekać.
Elfka, kryjąca się pod postacią męzczyzny, skinęła tylko potakująco mężczyźnie, po czym pognała przed siebie.
- Upadło coś wam...! - dobiegło tylko za ich plecami, a gdyby któreś spojrzało za siebie wtedy spojrzało za siebie, wtedy spostrzegli by zaskoczonego niebywale strażnika, który w dłoni trzymał przedmiot wyglądający na papierośnice metalową.... Cóż. Ich ucieczka najwyraźniej wprawiła go w zdumienie, ale szybko zrozumiał co jest grane i odzyskał rezon.
- Za nimi! - krzyknął już teraz donoście, alarmując drugiego ze strażników.
No i tak pognali uliczkami miasta, które na szczęście nie różniło się bardzo od tych, które miał zapewne okazję widzieć już w swoim życiu Noran sporo. Elfka biegła przed nim, zwinnie wymijając przechodniów i stojące pod ścianami skrzynie. W pewnym momencie wskoczyła na piętrzący się pod murem stos śmieci, potem złapała za krawędź dachu i podciągnęła się do góry.
- Dalej...! - syknęła w stronę Norana. - Pospiesz się, to nie spacerek nad jeziorko...!
- Bliad! - Dało się tylko słyszeć wściekłe przekleństwo duraleva, kiedy wprawionych w ruch nóg nie dało się już zatrzymać. Przeklęta elfka, taka mistrzyni kamuflażu, a gubi swoje rzeczy pod drodze. Bogowie, za co to wszystko spotykało właśnie jego? W tejże chwili nie było już jednak mowy o nagłym zawróceniu, przyjęciu z wdzięcznością metalowego puzderka i obietnicy, że następnym razem zmienią go na warcie.
Ruszyli biegiem, a Noran z nielichą trudnością dotrzymywał kroku elfce starając się nie potrącić któregoś z przechodniów. W przeciwnym wypadku potraciłby bark jakiegoś kupca, strzelił przepięknego fikołka i łupnąłby z hukiem w stojące pod ścianą skrzynie. Bycie eflem mogło się jednak w niektórych chwilach przydawać. Ta kocia zwinność... nie, nie zamieniłby się jednak na stałe. Zbyt słabe głowy do picie mieli.
- Chyba żartujesz. - Warknął niespiesznie Noran, obserwując jak elfka z gracją młodej kotki wspinała się na krawędź budynku, a potem na dach. Nie, zbyt mocno stąpał po ziemi. Kuźwa przez wszystkie wojny nikt nie wymagał od niego równie niedorzecznych czynów.
- Podaj mi rękę. - Rzucił tylko szybko, próbując postępować jak elfka. Najpierw na górę śmieci, podskok, złapanie się z krawędź dachu... cholera, później wcale nie było już tak łatwo.
Tak, gdyby Noran mógł spojrzeć teraz w te jasne oczy, które wyraźnie do reszty twarzy nie pasowały i sugerowały, że działanie zaklęcia zaczyna blednąć, wtedy dostrzegłby w nich coś na kształt... radości. Znał to uczucie, zaznał go nie raz na polu bitwy, kiedy wiedząc, ze w każdej chwili może zginąć czuł się jednocześnie wspaniale. Podobnie i ona, teraz, uciekając przed pościgiem wąskimi uliczkami, wspinając się na dach kamienicy, świadoma tego, jak tragicznie może się ta 'zabawa' dla nich skończyć, zdawała się być cholernie zadowolona, zupełnie jakby to była jedna z tych chwil, kiedy czuła, ze w pełni żyła.
Podała Noranowi rękę, uśmiechając się szeroko, ukazując tym samym prawie wszystkie, nieco zaniedbane, zęby swej ofiary, której postać przybrała.
- Proszę uważać, by kolan nie odrzeć, jaśniepanie - szepnęła rozbawiona i choć w jej głosie nie było teraz słychać kpiny, a szczere rozbawienie, to i tak mogło to nieźle duraleva zirytować. Ale bo to pierwszy raz?..
Kiedy znaleźli się na dachu mężczyzna wcale nie miał łatwiej i z górki - chyba, ze jego celem było złamanie sobie karku, to wtedy tak, nie było to trudne. Elfka niewiele zwolniła, choć teraz przyszło im biec po pochyłym lekko dachu z chwiejącymi się dachówkami. Po chwili zeskoczyła około dwóch metrów w dół na niewielki daszek poniżej. Zerknęła w górę, upewniając się, że Noran za nią podąża, po czym pobiegła znów dalej. Znała te miejsca jak własną kieszeń, kto wie, może nawet nie po raz pierwszy pokonywała tę trasę? Koniec końców przylgnęła do jednej ze ścian, kryjąc się w cieniu i zerknęła w dół na drogę.
- Wygląda na to, że się udało.. - szepnęła, odwracając się w stronę mężczyzny.
Ten zaś mógł dostrzec, ze działanie czaru minęło, a on miał znów przed sobą jasnowłosą irytującą kobietę. Jedyne co pozostało po wojowniku, to kurta, która teraz elfka ściągnęła i przeszukała jej kieszenie.
Tak, Noran zbyt dobrze wiedział jaką radość mogło przynosić igranie ze śmiercią. Te emocje, te bicie serca, które jakby chciało się wyrwać z twojej piersi. Krew nie woda, a w takich chwilach człowiek zdawał sobie z tego sprawę jak nigdy dotąd. Tak było jednakże w młodości. Noran przeżył już zbyt wiele by podchodzić do tego w kwestiach uda się, albo nie uda. Widział zbyt wiele wojen i zbyt wiele krwi. Widział śmierć swoich kompanów. Swojego krewniaka. W tym nie było ani cienia radości. Poza tym miał zbyt wiele do stracenia. Elfka prędzej czy później dostrzeże w tym wszystkim więcej, niźli tylko pozory śmiertelnej zabawy. Czasami się przegrywało, a on z pewnością nie chciał zobaczyć jej w kałuży krwi, z paskudnym cięciem, które zatrzymało się dopiero na kościach jej policzków.
- Zaraz ci kuźwa pysk obedrę. - Odparł tylko ze złością, próbując się wgramolić na dach budynku. Cóż, zdążył się już przyzwyczaić do słów elfki. Czasami i z gorszymi przyszło służyć w jednym oddziale.
Gdyby zapytać Norana co pamięta z tamtej chwili, odpowiedziałby że tylko szaleńczy bieg. Bo tak też w rzeczywistości było. Gliniane dachówki pryskały spod jego butów, osuwając się jedna za drugą kiedy w końcu wylądował na niewielkim daszku poniżej, którego deski zaskrzeczały z wyraźnym wysiłkiem. Na bogów, przecież ważył znacznie więcej niźli elfka, która skakała niczym górska kozica. Z wyraźnym zmęczeniem przylgnął, a raczej łupnął plecami w zacienioną ściankę spoglądając na drogę.
- Wygląda? - Rzucił nieco kpiąco, spoglądając na zdobyczną kurtę.
- Dobra, eto mi na dziś starczy. Znajdź jakąś opuszczoną ruderę, wyrysuj jakieś kręgi, pentagramy na podłodze, zbierz łzy dziewicy lub żabi skrzek czy tam inne cholerstwo i odeślij mnie z powrotem. - Rzucił nad wyraz konkretnie, rozglądając się dookoła.
Oddech elfki uspokoił się nadzwyczaj szybko. Tak... Niewątpliwie była u siebie i obiła to, w czym była dobra. Wychyliła się znaczniej, by drodze się przyjrzeć, ale całe szczęście nie dostrzegła na niej nic niepokojącego.
- Tak. Wygląda, ze tak - potwierdziła raz jeszcze, choć wiedziała, ze Noran zapewne życzyłby sobie usłyszeć coś konkretnego. Z drugiej strony przecie jasnowidzem nie była i nie mogła mieć stuprocentowej pewności, ze są już bezpieczny. Licho nie śpi, kto wie cóż złośliwy los miał w planie zrzucić im na łby za chwilę?
Kiedy ten zaczął swoją wyliczankę, spojrzała na niego tak, jak matka na dziecko swe jeno potrafi. Zaplatała ręce na piersi, ciężar ciała wyraźnie na jeden bok przerzuciła, a i głowę przechyliła znacznie. I tak przyglądała się mu z pobłażliwym uśmiechem. W końcu, kiedy już skończył, odchrząknęła i głowę pochyliła. Ręce z tyłu, na biodrach skrzyżowała i zrobiła krok w jego stronę, podchodząc dość blisko duraleva. Jedna dachówka chrzęstnęła pod jej butem.
- Stać cię? - zapytała w końcu z uśmiechem, unosząc głowę i przyglądając się mu. - Twój dług u mnie i tak już sporych rozmiarów jest.. Wisisz mi koszta operacyjnie spierdzielonej wieczornej roboty i jeszcze za to, żem ci rzyć z lochów wytargać pomogła - uśmiech, zadarcie brwi, milczenie.
W sumie może i nie była aniołkiem. Ba! - z pewnością nim nie była i jak takowy traktowana być nie chciała, ale i on święty nie był, a i kłopotów trochę przez niego przecie miała.
wtorek, 30 sierpnia 2011
czwartek, 25 sierpnia 2011
Coś na ból głowy
Lubię swoją pracę. Psia mać, naprawdę ją lubię! Oczywiście, zdarzają się pewne bolesne upadki, niektóre do tej pory pamiętam doskonale, ale tak w zasadzie nie mają one wiele wspólnego z jej sednem, więc nie będę o nich wspominała. Nie zrobię też tego z jeszcze jednego powodu, mianowicie jest sobota, mam względnie dobry humor i nie mam zamiaru sobie go psuć bolesnymi wspomnieniami, o! Na notkę o wtargnięciu do MZ zapraszam innym razem, dziś będzie o tych, których kocham najbardziej, znaczy o moich pacjentach.
Pracuję w aptece, mam kontakt z wieloma interesującymi osobami, niejednokrotnie też zdarzają się komiczne sytuacje, a o przejęzyczeniach w samych nazwach można by było pewnie książkę napisać, a już innego bloga z pewnością. Dziś będzie o czymś inny. Na tapetę weźmiemy konsternację.
- Ale ma pani ładny krzyżyk – stwierdza klientka, patrząc na mój wisiorek
- Nie, nie – uśmiecham się, odruchowo dotykając srebrnej zawieszki. – To smok
- Smok?
No i w tym momencie nastąpiła rzeczona konsternacja, a mina starszej pani za okienkiem była zaiste godna zapamiętania i z tych tzw. bezcennych niewątpliwie.
- A… To ja już całkiem ślepa jestem
Trza to przyznać, starsza pani wybrnęła z gracją. Po chwili zaś dodała jeszcze:
- Kiedyś też miałam podobny, ale zgubiłam.. – stwierdza z żalem. – Znaczy nie taki! – poprawia się jednak po chwili, na wypadek gdybym posądziła ją o noszenie jakichś tam smoków.
sobota, 20 sierpnia 2011
A teraz coś z zupełnie innej beczki...
Dziś będzie trochę inaczej. Z racji tego, ze mój łokieć nadal dokucza postanowiłam wkleić tutaj pierwszą część czegoś, co stworzyłam wspólnie z pewnym znajomym. Połowa pracy nie jest moim dziełem. Tekst poniższy nie był jakość szczególnie przeredagowywany, dlatego wybaczcie, proszę, niedociągnięcia, które zapewne się nam przytrafiły. Nie będę tłumaczyła skąd pomysł na coś takiego - przynajmniej nie w tej chwili jeszcze - ale zdradzę tylko, że osób tworzących podobne dziwactwa jest bardzo dużo. Za jakiś czas pewnie wkleję kolejną część.
Słońce chyliło się ku zachodowi, dając w końcu walczącym upragniony wieczór, jedyną chwilę, w której mogli odpocząć od wojennego zamętu który pochłonął tak wielu z nich. Ostatnie promienie słońca padały na zakrwawioną broń, powyginane miecze i nieruchome twarze, które zastygły wpatrując się martwymi oczyma gdzieś w dal, w kierunku północy i ziem, na których przyszło im zginąć za kilka miedziaków. Gorzkie było to zwycięstwo i skąpane w krwi, która nigdy nie powinna się przelać o ile działaliby szybciej i skuteczniej. Robili co mogli, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyli. Dla Norana to wszystko było już tylko chędożonym pieprzeniem. Żałosnym tłumaczeniem się złodziejaszka, któremu przyszło zawisnąć na szafocie. Klął i wygrażał niebiosom na przemian, by w końcu zamilknąć w przerażającym spokoju, który nie zwiastował niczego dobrego. Był wściekły i zrezygnowany. Rozpaczający, a jednocześnie tak bardzo nie mógł dać temu upust w żaden sposób. Miał do tego prawo. Zginął jego krewniak.
Pomimo tego, że oboje wiedli trudny żywot wojownika i śmierć nie była dla nich niczym nowym, uderzyła w niego tak mocno. Myślał, że będzie przygotowany... jednak czy kiedykolwiek człowiek będzie gotowy na stratę swoich najbliższych? Myślami powiódł do tamtych chwil, kiedy na swoich czerwonych od krwi dłoniach niósł zimne ciało Aleksieja. Kiedy półprzytomny od strachu i adrenaliny przymknął po raz ostatni jego oczy. Wróciły wspomnienia i przez krótką chwilę widział w Aleksieju swojego brata. Okrutny los, znów zataczał szydercze koło. Jak powiem im wszystkim kiedy wróci do Visco? Jak powiedział swojej rodzinie o śmierci brata?
Wieczorem zapłonęły stosy pogrzebowe, na których ułożono poległych duralevów, a pośród nich wyróżnionego Aleksieja - odznaczonego orderem honoru. Chowano ich z całym rynsztunkiem, żeby trafili do Niebiańskiej Hordy jako dumni duralevowie. Żeby bogowie wiedzieli, z kim mają do czynienia. W przypadku orków wykazano się znacznie mniejszą wyrozumiałością rzucając ich na jedną kupę i zwyczajnie podpalając. Czy ktokolwiek jednak dziwił się temu? Na tle rozpalonych ogni odciskała się wyraźnie sylwetka Norana oraz Aveskela, który ułożył dłoń na jego ramieniu w iście ojcowskim geście. W końcu jednak opuścił dłoń znikając w mrokach nocy pojąwszy, iż zwyczajnie potrzeba mu chwili czasu. Czas leczył rany, jednakże czy na pewno? Któż wie... mroźny północy wiatr począł łopotać sztandarami i wślizgiwać się pod szaty, tylko po to by za chwilę znów przejąć niewypowiedzianym chłodem śmierci. Czynił ostatnie honory Aleksiejowi, co Noran wyjątkowo docenił okrywając się mocniej wilczym futrem i wpatrując nieobecnym zielonkawymi oczyma w tańczące na stosach ogniste jęzory. [/I]
Większość popołudnia spędziła na czyszczeniu zbroi Kła - tak, było tego sporo. Samo zdejmowanie opancerzenia gada zajmowało wiele czasu, w czym całe szczęście pomagał jej sam Kieł- który to wykonywał idealnie wszelkie polecenia, ułatwiając tym samym wszystkie zabiegi - oraz dwóch feydorów.
Elfka wykonywała wyuczone ruchu, raz za razem przecierając delikatną szmatką pancerz wiwerny. To było cenne żelastwo, choć Vilithiel nie miała o tym pojęcia. Wykonane przez Nomolosa tak dawno temu, że zdawać by się mogło, że w poprzednim życiu wręcz, kiedy ten jeszcze miał swój zakład w Hedinsey, a opowieści o nadchodzących dzikich były traktowane przez wielu jak bajki przewrażliwionych bab. Talani przyjęła dar od krasnoluda, nie mając pojęcia jak bardzo cenny był i ile pracy jego wykonanie kosztowało. Tylko dzięki temu, że była takim laikiem prezent przyjęła, bo gdyby tylko choć w połowie wiedziała ileż on kosztuje, nie potrafiłaby go od przyjaciela przyjąć. Metal lśnił coraz bardziej w popołudniowym słońcu z każdym ruchem jej dłoni. Wzrok Vilithiel zatrzymał się na wyraźnym pęknięciu, a brwi zbiegły się, gdy pojęła co się stało...
Praca pozwalała zapomnieć o tym, co widziało się podczas walki. Dzięki niej można było odeprzeć myśli i wspomnienia, które uparcie pod powieki się wrzynały. Zwykle udawało się to bez większych problemów, jednak dziś było zdecydowanie trudniej.. Dzisiejszego dnia myśli uparcie kierowały się w kierunku tych, którzy układali ciała poległych, by przygotować ich ciała do ostatniej posługi, jakiej żywi chcieli im udzielić i do bliskich tych, których mieli niedługo pożegnać...
Patrzyła na płomienie uderzające w górę i na iskry skrzące się na ciemnym niebie, próbując jakieś słowa odpowiednie w głowie swej znaleźć, ale żadne nie przychodziły jej na myśl. Można powiedzieć, że znała Norana całkiem nieźle, ale były to tylko pozory. Spotykali się zwykle w sytuacjach zagrażających życiu, tak naprawdę o swoim nie wiedząc nic. Wiedziała, ze dziś potrzebował kogoś bliskiego, kogoś kim ona nie była, a mimo wszystko czuła, że powinna wykonać jakiś gest. Miała wrażenie, że stopy wrosły jej w ziemię, bo z trudem udało się jej je podnieść, gdy wreszcie zdecydowała się podejść do duraleva. Stanęła obok niego i chwilę milczała, patrząc wciąż w ogień. Wiatr zataczał koła i bawił się dymem, który otaczał ich czasami i drażnił oczy.
- Zbroja Kła jest poważnie uszkodzona - powiedziała w końcu przerywając milczenie.
Spojrzała wreszcie na niego i wyciągnęła w jego stronę małą piersiówkę. Historia tego trunku była ciekawa, bo był to pierwszy alkohol jaki miała okazję wypić, a miało to nota bene miejsce w mieście krasnoludów, gdzie nie kto inny jak sam Nori ją upił do nieprzytomności.
- Pomożesz mi? - zapytała cicho.
Nie miała zamiaru go pocieszać, bo wiedziała, ze nie zdoła tego zrobić. Zdawała sobie sprawę, że jej słowa mu nie pomogą, ale chciała w ten pokrętny sposób dać mu do zrozumienia, że życie toczy się dalej, a on jeszcze wiele ma do zrobienia i nie powinien w bólu się zatrzymywać. [/I]
Tak, praca i upływ czasu z reguły pozwalał zapomnieć. Specyficzny dar jaki otrzymali chyba od bogów, aby zwyczajnie nie zwariować na tym padole łez. Wielu musiało odreagować w jakiś sposób, a jeśli nie uczynili tego w porę zaczynali wariować. Noran na własne oczy widział ludzi, którzy rzucali broń na polu bitwy łkając i wyjąc jak małe dzieci. Niektórzy szli na pewną śmierć nie zasłaniając się nawet tarczą przed ciosami. Jeszcze inni milknęli na resztę swojego życia, uwięzieni w klatce wspomnień i szczęku broni. Jednakże byli w górach, na wojnie i każdy kto nie będzie potrafił się w porę odnaleźć zginie. Prawo życia... i prawo bezlitosnych gór. Oddanie honoru zmarłym czyniło ich spokojniejszymi. Dawało nadzieję, że w razie porażki przynajmniej godnie odejdzie się z tego świata ku komnatom i ucztom Shora. Niewielu potrafiło to zrozumieć. Żołnierski zwyczaj.
W takich chwilach wszystkie słowa grzęzły w gardle, gdyż czy słowa są w stanie zwrócić życie? Nie. Dla ludzi północy zawsze liczyły się czyny, a nie wydumane słowa. Tym razem znów przegrał. Nie upilnował kolejnego z najbliższych. Była elfką, a to pozwalało spojrzeć jej na to wszystko z zupełnie innej, szerszej perspektywy. Ludzie byli na tyle ciekawi i zadziwiający, że rzadko wystarczyło sto lat aby ich dokładnie poznać. Niestety nieczęsto mieli przed sobą aż tyle czasu. Tym razem zniknął kolejny, którego nie zdąży już poznać.
Dopiero po krótkiej chwili zdał sobie sprawę z jej obecności i tego, co mówiła w tym swoim śpiewnym elfickim akcencie.
- Zbroja? - Zapytał po chwili niepewnym głosem, zwracając ku niej swoje zielonkawe, nieobecne spojrzenie. Był jak człowiek wyrwany z letargu, gdyż w jego głowie wciąż na nowo rozgrywała się ta sama tragiczna scena. Dopiero po krótkiej chwili słowa elfki zdołały do niego dotrzeć.
Wyciągnął dłoń po piersiówkę, tym samym musnąwszy lekko własnymi palcami o dłoń elfki. Wciąż była na nich jeszcze zakrzepła krew. Zdążył zmienić własne szaty i przygotować Aleksieja, jednakże nie zdołał zmyć tej chędożonej krwi. Znów zechciało mu się kląć, jednakże zadowolił się solidnym łykiem z piersiówki oddając ją po chwili.
- Yhm. - Odparł niepewnie, nie wiedząc czy robił to dla świętego spokoju, by nie urazić elfki, czy też aby zwyczajnie nie wpatrywać się w płonące stosy i gryzący dym z łatwością rozwiewany przez północny wiatr.
- Vilithiel... jak elfy chowają swoich zmarłych? - Zapytał niepewnie, odwracając się bokiem od pomarańczowego blasku jakie rzucały na jego zaciętą twarz tańczące płomienie, po czym ruszył za nią w kierunku tego wielkiego gadziska, któremu pokiereszowano w boju zbroję. [/I]
Trzymała w dłoni cały czas piersiówkę, która jej oddał, kiedy ruszyli w stronę legowiska Kła. Wpatrywała się przez ten czas w ich cienie, które kładły się na ziemi w postaci długich abstrakcyjnych wzorów. Z czasem, gdy stopniowo oddalali się od ognia, którego blask padał na ich plecy, stawały się coraz mniej wyraźne i Vili straciła zainteresowanie nimi.
- A bo ja wiem - stwierdziła w odpowiedzi na jego pytanie, lekko nawet wzruszając ramionami.
Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, jak komicznie musiało to zabrzmieć. Elfka, a zachowywała się tak, jakby nigdy nie słyszała o takiej rasie i ich zwyczajach prawie że.
- Znaczy.. - mruknęła nieco zawstydzona, drapiąc się po skroni i umilkła tak szybko, jak zaczęła.
Noran naprawdę niewiele o niej wiedział, tak samo jak i ona o nim zresztą, trudno było tak po prostu wytłumaczyć to, dlaczego tak niewiele wie o tradycjach swego ludu.
- Z tego co mi wiadomo, to na ziemiach mej rodziny ostatnio czy chcą czy nie chcą zmuszeni są palić ciała swych bliskich.. - podjęła w końcu, spoglądając na niego. - Nie mam jednak pojęcia, jak czyniono wcześniej, gdy zaraza nie zaglądała wszystkim do domów.
Powoli zbliżali się do legowiska wiwerny. Ciemny zarys jej sporej wielkości sylwetki majaczył już przed nimi. Elfka spojrzała w tamtym kierunku i spoważniała.
- Mogę ci opowiedzieć jednak, jak żegna się bliskich tam, skąd pochodzę - ton jej głosu zmienił się, a akcent obcy, który całkiem nieźle już kryła przed rozmówcami, teraz stał się wyraźniejszy. Śpiewny elfi głos, nabrał dodatkowo pewnej dźwięczności, czegoś, co przywoływało na myśl śpiew ptaków.
- Ci, którym nie dane było starości dożyć, są chowani na świętej ziemi, gdzie duchy przodków wciąż żyją. Ich ciała są pochłaniane przez ziemię, i to za jej sprawą mogą dołączyć do swych braci.. Wiesz.. - zerknęła na niego z błogim uśmiechem zaznaczającym się lekko na ustach. - Jest tam takie miejsce, gdzie, jeśli tylko dobrze się wsłuchasz w szum drzew, możesz usłyszeć szept tych, których nie ma już wśród nas. Usłyszeć ich opowieści. Posłuchać rad. - uśmiech zgasł, a elfia twarz znów powagi większej nabrała. - Jestem pewna, Noranie, że i tu takie miejsca są..
Mruknięcie wiwerny przerwało jej wywód. Vili zerknęła na Kła i uśmiechnęła się szeroko. Bogowie jej światkiem, zarówno ci których czciła i ci których miała w poważaniu, a na tych drugich zdecydowanie więcej miejsca w swych czterech literach musiała mieć, że ta stara gadzina była jej prawdziwie bliską istotą na tym świecie. Wszyscy, którym ufała odchodzili, w taki czy inny sposób, zostawiając ją z bólem po ich stracie, tylko Kieł był zawsze obok niej. Tylko jemu mogła ufać. Wiwerna znała już duraleva całkiem nieźle i nasłuchała się tego i owego o nim od talani. Była przyjaźnie do niego nastawiona. Problem był jednak tego rodzaju, że nawet wtedy wyglądała tak, jakby chciała spałaszować tego, na którego patrzyła, a teraz wyjątkowo ciekawił ją nie kto inny jak Noran właśnie...
[/I]
Lekko zaskoczony uśmiech pojawił się na nieruchomej dotąd twarzy duraleva kiedy usłyszał jakże zbytkową i prostą odpowiedź. Zaprawdę, los potrafił płatać najróżniejsze niespodzianki, z tym że dopiero czas pokazywał jakiego charakteru mogły one być. Elfka nie znająca elfów. Toż zaskoczenie. Bliżej jej chyba było do północy i tego wszystkiego niźli by mógł podejrzewać na samym początku, gdyż tak ją właśnie odbierał. Jako elfkę z południa, co to się od reszty tego długouchego tatałajstwa nie różniła niczym. Bo przeca wszystkie elfy takie same, jak się zwykło mawiać na północy wśród duralevów. Wiedzieli o sobie niewiele - to fakt, jednak Noran zawdzięczał jej więcej niż mogło by się wydawać. Na świecie nie było takiej wartości, za która można byłoby kupić przywrócenie wojownika do wojaczki, bądź też ojca do dzieci. Przykładów można by było mnożyć w nieskończoność, jednakże powinna się domyślić jak wiele znaczyło to dla prostego duraleva, który poza wojaczką nie miał niczego więcej.
- Więc opowiedz... - Rzucił niepewnie, wsłuchując się w śpiewny akcent elfki i zupełnie ignorując to, że gdzieś w oddali majaczył ciemny zarys sylwetki Kła. Słuchał, lecz jednakże pewna część jego duralevskiego rozumu wołała "Bzdura! Bajania zapitych dziadów i bezzębnych bab, o miejscach gdzie zmarli znów powracali do żywych. Choćby w tak delikatny i nieznaczący sposób.". Druga część natomiast chciała w to wierzyć... i tak też trwała, do momentu, w którym poczęli się zbliżać do wiwerny.
- Być może Vilithiel. Oby gdzieś tam istniały... - Odparł ze zrezygnowaniem, przerywając niemal błyskawicznie kiedy dostrzegł parę gadzich oczu wpatrujących się w niego niczym na jakiś przyszły posiłek. Mimowolnie jego palce otarły się lekko o rękojeść Dumki. Ot, zwykły odruch wojaka.
- Dlaczego się na mnie tak gapi? - Zapytał po chwili, spoglądając z zaciekawieniem na Vilithiel i oczekując jakiś większych wyjaśnień. Widział Kła i to kilkukrotnie, jednak nigdy z odległości porządnego kłapnięcia uzębionego jak sztylety pyska. Kawaler Cerelain, który w życiu widział tak wiele, który w bitwie o Vyzno mierzył się z Krabami, Śnieżynkami i Vantraxem, który widział na własne oczy plugawego Ilentusa bał się jednej wiwerny, a jeśli nawet nie bał to odczuwał przynajmniej przed nią olbrzymi respekt. Cholera, że też takie bestie zawsze dają się okiełznać wątłym kobietom... zupełnie jak z Abominacją. Najwidoczniej prawdziwym było stwierdzenie, że tak naprawdę wszystko toczyło się wokół baby... albo bab jak kto woli. [/I]
Sama nie byłą jakoś szczególnie wierząca, choć to słowo nie jes doskonałe w świecie, gdzie trudno nie wierzyć w istnienie bogów, którzy odciskają na nim widzialne piętno, a ich obecność nie jest żadną tajemnicą nie do przejrzenia. Ona bardziej nie potrafiła stanąć po którejkolwiek ze stron, żaden z nich nie przemawiał do niej w pełni.
- Wiesz, tak po prawdzie, to może być i tak, że to święte miejsce, to gdzie szepty duchów przodków są słyszalne to.. - wykrzywiła lekko wargę, zerkając na niego.
Nie była pewna czy to co powie za chwile jest dobrym pomysłem, bo Noran był teraz w takim nastroju, że zapewne potrzebował choć nikłej nadziei na to, ze uda się mu gdzieś jeszcze obecność bliskiej osoby, którą stracił niedawno poczuć. Trudno było jej jednak utrzymać język za zębami, a do tego udawać coś. Była niestety szczerą osobą, którą się ceniło i lubiło do momentu, w którym nie była zmuszona powiedzieć czegoś o rozmówcy, co niekoniecznie mogło się mu spodobać.
- Wychowałam się w mieście suele z dala od całego tego tałatajstwa - wzruszyła ramionami lekko, podchodząc do wiwerniej zbroi. - Jak wiesz, ci z nich, którzy starości dożyć zdołają, przemieniają się z czasem w drzewa. Zwykle ci starci podążają właśnie w to miejsce, by z czasem połączyć swe korzenie ze swymi bliskimi. Czasami, gdy tam byłam, miałam wrażenie, ze to nie duchy tam przemawiają, ale właśnie ci, którzy tam wciąż żyli, choć już pod odmienna postacią..
No i tyle było z jej wiary. Spojrzała na duraleva, zastanawiając się czy jej słowa nie sprawiły mu przykrości. Przed chwila próbowała dać mu nadzieję, by teraz stwierdzić, ze sama ma ku temu wątpliwości.
- Być może jednak nie dane było mi wszystkiego tam zobaczyć, bo, jakby nie było, nigdy w pełni nie należałam do tamtego miejsca i nie wszystko mogłam zrozumieć tak, jak suele zamieszkujący je..
Kieł prychnął raz jeszcze, zerkając na męzczyznę. Vilithiel widząc to, podeszła do niego i szturchnęła bestię w policzek.
- Dlaczego się patrzy? A nie wiem...Może i kolacja była za mała? - zapytała, szczerząc się przy tym. - Kieł czasami tak reaguje, kiedy jakiś mężczyzna się pojawia w pobliżu. Nie przejmuj się nim - łatwo powiedzieć komuś, komu wiwerna z ręki jadła.
Niemniej Noran widział już nie raz, ze wiwerna była całkowicie posłuszna talani, a przecie ta nie miała powodu, by chcieć mu poharatać to i owo, to i obawiać się niczego nie musiał.
Elfka przesunęła zbroję na tyle na ile sama mogła to uczynić. Uszkodzenie było teraz o wiele bardziej widoczne. W miejscu gdzie część osłaniająca grzbiet łączyła się z harmoniką chroniącą szyję było wyraźne pęknięcie. Kilka łączących te dwie części elementów po prostu odpadło, co groziło rozłączeniem się ich w efekcie w najmniej odpowiednim momencie. [/I]
Było to mądrym posunięciem z jej strony, gdyż Noran nie lubił mieć przed sobą fałszywych złudzeń, ani brnąć w straceńcze sentymenty. Nie chciał przechodzić znów tego samego, co w przypadku jego brata. Prawdę mówiąc był nawet jej wdzięczny. Wdzięczny, że powiedziała prawdę.
- Ech... we wszystkim musi być jakiś haczyk. - Odparł ze zrezygnowaniem, a na jego twarzy nie mogła dostrzec niczego więcej jak nieudolnego uśmiechu. Tak, mogło to dotyczyć dziwożon i innych leśnych stworzeń, ale nie ludzi. Byli zbyt bardzo przyziemni... zbyt szybko umierali, bez żadnych nadziei powrotu. Nic tylko zapłakać nad tym swoim marnym losem i z pewnością znów pogrążył by się w tej swojej sentymentalnej zadumie, gdyby nie fakt, że miał przed sobą bestię wielkości stodoły jeśli jeszcze nie większej. Ba, gadziszko wpatrywało w niego jeszcze te swoje oczyska, a wątła elfka, ot tak zwyczajnie klepnęła go w policzek, jakby nawet próbowała się z nim droczyć.
- Może upatruje rywala? - Zapytał z lekką dozą szacunku, podchodząc bliżej ośmielony słowami i czynami elfki. Poza tym sam Kieł nie chciał mu chyba zrobić niczego złego, bo jeśli tak miał ku temu okazję znacznie wcześnie. Wystarczyło, że kłapnąłby tymi swoimi zębiskami na polu bitwy, a z dzielnego duralevskiego wojaka pozostały by jedynie para bezpańskich nóg odgryzionych do pasa. Brr... chędożone zębiska. Pomimo tego podszedł bliżej, przysuwając się nieco do elfki żeby móc dojrzeć owe uszkodzenia. Chwilę patrzył na nie z nieciekawym wyrazem twarzy, po czym zielone oczyska skierowały się na twarz elfki.
- Nie jestem kowalem, a nawet gdybym był to powiedziałbym, że tutaj niewiele da się zrobić. Trza byłoby przekuć te pęknięcie i dopasować płyty, pewno i tak się powykrzywiały. - Rzucił spokojnie, wycierając resztki zakrzepłej krwi o spodnie i drapiąc się po głowie.
- Mogę je jakoś połączyć, żeby się trzymały i nie rozpadły jak gad będzie latał. Zdejmij mu sama te płyty, bo mię jeszcze pogryzie. Masz narzędzia? Jakiś młot, kleszcze i przecinak? - Zapytał po chwili, skupiając swoje myśli na pracy. Tak, dar od bogów znów działał, a Noran jako człowiek praktyczny i żyjący chwilą dość szybko zapominał o horrorze bitwy. Przynajmniej na jakiś czas.
- Vilithiel powiedz mi jeszcze... czyja to robota? - Zapytał zaciekawiony odpinając od pasa szablę i układając ją na ziemi, tuż obok łapy Kła, co by zrozumiał, że on mu krzywdy zrobić nie chce to i on jemu nie powinien. Choćby z grzeczności. [/I]
Większość osprzętu została ściągnięta już wcześniej, w ciągu dnia. Tak by zwierzę nie męczyło się zbytnio, tym bardziej, że pierwszej młodości nie było. Teraz talani, z pomocą duraleva, ściągnęła całą resztę, by mężczyzna mógł przyjrzeć się uważniej zbroi. Przez cały ten czas Noran mógł czuć na sobie nie tylko spojrzenie Kła, ale i jego oddech, bo ten perfidnie sapał mu do ucha. Oddech jego najgorszy nie był, bo i w końcu samą zieleninke jeno staruszek wcinał, ale i tak miało się wrażenie, że gdyby wiwerna kichnęła na niego, to nie mógłby się od ziemi przez to odkleić. Dziewczyna kontrolowała jednak sytuację i jedno jej spojrzenie wystarczyło, by zwierz cofnął łeb.
- Rywala.. - parsknęła rozbawiona. - Pewnie i coś jest w tym co mówisz, a jeśli byłaby to prawda, to mógłby się wstydzić, bo dziadkiem moim mógłby być, jakby przeliczyć to i owo - dodała jeszcze rozbawiona.
Elfka wymyśliła zajęcie dla Norana specjalnie, chcąc jego myśli odciągnąć od tego co niezbyt przyjemne było, ale teraz zachowywała się naturalnie i sama ewidentnie też w pracę się wciągnęła.
Przypatrywała się uszkodzeniom i słuchała duraleva, ale mimo usilnych starań nie wszystko było dla niej jasne. Nie była kowalem, zbrojami też nie interesowała się, robiła tylko to, co Nomolos jej kazał wykonywać codziennie, by zachować sprzęt w dobrej kondycji.
- Uhm.. - mruknęła koniec końców, wykrzywiając lekko usta, a jej mina jasno mu powiedziała, że Vil niewiele zrozumiała z tego co jej rzekł. - Znaczy da się naprawić? - zapytała, spojrzenie na niego przenosząc i upewniając go we wcześniejszych przypuszczeniach zarazem.
Kolejne pytanie Norana o narzędzia wyraźnie ją rozbawiło.
- Czekaj...czekaj.. - zaczęła rozglądać się dookoła siebie, tak jakby zaiste czegoś szukała. - Powinnam to mieć w torebce...
Rozbawienie talani było coraz wyraźniejsze. tak, gdyby miała torebkę przy sobie, to zapewne miałaby w niej nie tylko sprzęt do zrobienia nowej zbroi, ale i całą zbroję. Tylko kto by to znalazł?..
- A, patrz, nie zabrałam jej ze sobą - uśmiechnęła się szeroko, znów na niego ciemne oczy kierując. - Nie mam żadnych... Ale w obozie powinien być ktoś, kto cokolwiek takowego posiada.. - dodała już poważniej.
- Przed Vyzno, kiedyśmy wszyscy do bitwy się szykowali, udałam się do stolicy, do przyjaciela feydora, był doskonałym rzemieślnikiem i to on wysłał mnie do niejakiego krasnoluda - uśmiech Vil poszerzył się wyraźnie na wspomnienie. - Wykonał zamówienie, choć z pewnym opóźnieniem, ale w ramach rekompensaty dał mi pewien gratis, aż szkoda, ze ci go pokazać nie mogę - parsknęła głośnie, przesłaniając usta. - Sporo przeszliśmy z tą zbroją...ale udało się, jak widzisz, później nawet przyszło nam razem walczyć pod Vyzno. To dzieło Nomolosa, krasnoludzkiego mistrza, który mym przyjacielem jest, a który zrobił to, gdy jeszcze rzyci na żadnym tronie nie płaszczył - ton głosu zabarwiony był radością, rozbawieniem i dumą. Nie było w tym nic dziwnego zresztą, bo posiadanie przyjaciela było chyba najcenniejszą z możliwych rzeczy, a fakt, że to była przyjaźń pomiędzy krasnoludem i elfem dodawała jej niewątpliwie pikanterii. [/I]
Noran nigdy nie podejrzewałby, że gadzisko jest już tak starego wieku. Jemu wyglądał na całkiem młodego, wyrośniętego mordercę, który stanowi nielichy argument w każdej bitwie. Toż kuźwa, nawet ze smokami mógł się mierzyć, jeśli jakiekolwiek pozostały jeszcze w krainie. Noran rozważał czy by czasem delikatnie nie trącić z impetu łokciem gadzisko, za to perfidne sapanie, jednakże elfka zareagowała w porę nie musząc przyglądać się temu całemu "siłowaniu" na to ile może sobie który pozwolić.
- Bardzo śmieszne długoucha. - Odparł jej kąśliwie, słysząc uwagę o narzędziach i podręcznej torbie z nimi. Prawdę mówiąc jego również to rozbawiło, jednak starał się nieco powstrzymać. Choćby ze względu na Aleksieja i jego stos, po którym wciąż tańczyły rozgrzane jęzory ognia. Zresztą nie spodziewał się, że elfka miałby pojęcie o jakimś młotku kowalskim, czy przecinaku. Ba, ważne że się na czarach znała, co im już kilka razy dupę uratowało.
- Toć je wyczaruj jak umiesz. - Odparł z niejaką dumą, że na świecie są jeszcze rzeczy, których magia nie załatwi ino ciężka praca i sprawne łapy duraleva.
- Gratis? - Ożywił się nieco, unosząc brwi w geście zaskoczenia. Co krasnolud mógł takiego wręczyć elfce, że pokazać nie chciała, ale miało duże znaczenie. Nosz bliad, ale skoro nie mówiła to duralev sam musiał sobie dopowiedzieć.
- Szto ci ten krasnolud wykuł, że pokazać nie możesz? Jakiś stalowy pas cnoty, czy cuś? - Rzucił z rozbawieniem i wyraźnym duralevskim humorem.
- Widać, że dobra robota, ale czekaj... Nomolos. To nie ten, na którym ponoć krasnoludy sąd boży chcieli robić? Znaczy posłuszeństwo wypowiedzieli? - Zapytał po chwili przypominając sobie Vyzno i plotki, jakie słyszał o walkach w innych rejonach "stolicy północy". Cóż można było przez cały żywot godnie walczyć niezapamiętanym, jednakże jedna porażka będzie pamiętana przez wszystkich. Tak tan świat urządzono.
- Elfy z krasnoludami się kumają, ech będzie koniec świata. Dobra Vilithiel idź poszukaj tych narzędzi. Młota, szczypiec i przecinaka, pewno kwatermistrz feydorów będzie je miał. Powiedz też tej gadzinie, żeby mnie nie ruszała jak pójdziesz. - Dodał po chwili, zsuwając ostatnie fragmenty zbroi i rozkładając je przed sobą na trawie. W czasie gdy ona szukała narzędzie, duralev rozpalił ognisko oraz przyciągnął zaimprowizowane kowadło, sklecone z kilku sztab żelaza. [/I]
Zmrużyła oczy, udają strasznie zagniewaną, gdy Noran kazał jej narzędzia wyczarować. Oczywistym jednak było, że uśmiech z trudem powstrzymała, by ten na buzi się nie pojawił.
- Czekaj, teleportuję się tylko do Nomolosa i zobaczę co ma akurat na stanie - stwierdziła, o mały włos nie pokazując mu języka.
Doszła jednak do wniosku, że wieczór ten był mimo wszystko na tyle poważny, że nie powinna się zachowywać w ten sposób.
Na wspomnienie gratisu otrzymanego od krasnoluda uśmiechnęła się zadziornie, przez moment nawet i wargę zagryzając.
- Nawet nie wiesz jak blisko żeś był z tym pomysłem - odpowiedziała brew jedną jednocześnie unosząc ku górze. - Niemniej nie cnotę to chroni, bom była na tyle głupia, że ją oddałam, a bogowie mi świadkiem, nie ma chyba na świecie mężczyzny, któremu była ona przeznaczona.
Ostatnie słowa z żartobliwych stały się nieco bardziej poważne. Faktem było, że Vilithiel nie miała szczęścia w miłości, została skrzywdzona na tyle mocno, że teraz po prostu zamknęła się przed całym światem i tyle. Postawa tchórza - nie otworzysz się, to i nikt cię nie zrani - była dość bezpieczną trza przyznać.
- Tak czy siak przyjaciel zadbał, by to co pozostało nie zostało już naruszone - zakończyła jednak szybko, znów przechodząc na żartobliwy ton, bo i strach przed otwieraniem się dotyczył wielu sfer jej życia.
Uśmiechnęła się, może ciut wymuszenie teraz, ale i tak ładnie, po czym odwróciła na pięcie i truchtem ruszyła w stronę obozu. Noran zaś pozostał w towarzystwie Kła, który teraz ponownie nabrał ochoty na obwąchanie go. Przypominał trochę wielkie namolne i cholernie ciekawskie dziecko. Duralev musiał przetrwać kilka minut z wiwerną, bo talani zeszło trochę nim znów pojawiła się obok niego. Ciężkie narzędzia z łoskotem upadły na ziemię, a chwilę potem obok nich i elfka klapnęła.
- Trza było nie zgrywać siłacza i jednak zgodzić się, gdy pomoc oferowano - mruknęła, ocierając jedną dłoń o drugą, na której to ślady smaru pozostały. [/I]
- Mię dotkniesz gadzino to jak Shora kocham przypierdolę. Szto nigdyś durala nie widział i nie wąchał? Takie światowe gadzisko, pewno w stolicy stajnie własną ma, zgrabne elfki po plecach wozi, a na północy nie był. - Kontynuował dalej swoją jednostronną przemowę z Kłem, który bez przerwy próbował albo zirytować albo poznać Norana, który to małą miał ochotę na wypicie kilku głębszych z nowo poznaną gadziną zważywszy na niewesoła sytuację i wizję powrotu do domu. Poza tym ciągle pozostawał w niejakim głębokim zaciekawieniu, co też miała długoucha na myśli mówiąc mu, że prawie trafił w sedno i krasnolud ochronił jej to co zostało... ale co psia mać? Tak też wyczekiwał powrotu elfki, która pewno zniknęła w feydorskim obozie porwana na pustynię, a przynajmniej tyle jej to czasu zajęło jakby stamtąd musiała wracać. Mogła przynajmniej jakąś ciepłą strawę jeszcze do tego przynieść.
- Cierp ciało co żeś chciało. - Odparł do zmarnowanej elfki, szukając w półmroku upuszczonych z łoskotem narzędzi. Był młot, był przecinak czyli co mógł to zdoła wykonać o ile nie oślepnie przy tym lichym świetle. Zresztą, zawsze mógł też ciąć "na czuja", niech czary ratują elfkę kiedy jej się zgrabna rzyć z siodła podczas lotu zsunie. Duralev zakasał jeno rękawy koszuli, spluwając na bok niczym wytrawny majster, po czym sięgnął po manierkę elfki z wódką pociągając solidnego łyka, a gdy napotkał jej wzrok odparł z wytłumaczeniem.
- Żeby się ręcy nie trzęsły. - Skoro tak działała większość rzemieślników na północy, to nie dziwota, że durale rzadko można było ujrzeć w pełnej zbroi płytowej. Zwyczajnie by im się porozsypywały.
- Dobra, eto chodź. Za słabe mam ognisko, a trzeba pękniętą płytę porządnie rozgrzać by młotem wyklepać i nadać kształt. Musisz rzucić jakiś czar... coś z ogniem. Dla kogoś kto nad łbami orków latał i błyskawicami ciskał to nie będzie chyba wielki problem. Tylko mi łap nie popal. Dobra, zaczynaj. - Rzucił rozkazująco, układając płytę pancerza na kowadełku i ściskając młot w dłoni. [/I]
Kieł prychnął w odpowiedzi Noranowi, przez to ten delikatną wilgotną mgiełkę dookoła swej twarzy mógł poczuć. Oczywiście wiwerna nie mogła ani zrozumieć jego słów, ani tym bardziej odpowiedzieć na nie, a mimo to, kiedy tak te wielkie ślepia w wąskie źrenice uzbrojone w niego wlepiała, duralew miał wrażenie, jakby chciała rzec coś w stylu, że może i widziała, ale do tej pory nie miała okazji go spróbować.
Pogawędkę przerwała jednak talani, która z gracją godną południowej szlachetnej krwi elfki wyrżnęła złom na ziemię, a potem sama przy nim się rozsiadła.
- Mam nadzieję, że byłeś grzeczny i nie sponiewierałeś maleństwa? - zapytała i o dziwo słowa te kierowała w stronę Norana, choć w sumie nawet i jeśli mówiłaby to do Kła, to niewiele mniej komicznie by to zabrzmiało, bo jakoś ani jeden, ani drugi maleństwa nie przypominał.
Uśmiechnęła się pod nosem, widząc jak mężczyzna spory łyk trunku z bukłaka pociągnął. Potaknęła z przesadnym uznaniem, przyjmując trunek, który jej oddał, po czym sama kilka mniejszych łyków z niego upiła.
- Żeby... bo smakuje.. - stwierdziła, krzywiąc się nieco i ocierając usta. - No i czasami pomaga nie tylko na trzęsące się ręce.
Kolejna prośba duralewa spotkała się z niezbyt entuzjastycznym przyjęciem. Vilithiel wzruszyła ramionami i zaplątała ręce na piersi, po czym obrażone spojrzenie posłała żelastwu trzymanemu przez mężczyznę.
- Mogę cię jeno pierunem połaskotać, jak ci wrażeń brakuje. Może i sfajczy ci to i owo, ale nie rozgrzeje do czerwoności.. - wzruszyła ramionami. - niczego.
Cóż, ten żywioł akurat posiadała może i w sercu, ale z pewnością władać magią jego nie posiadała. Zerknęła przez ramię na ognisko, które za małe było z tego co mężczyzna rzekł. Wiedziała, jak mogłaby je powiększyć, akurat tutaj magia z pomocą mogła jej przyjść.
- Czekaj no, poradzimy sobie jakoś.. - odwróciła się bokiem do mężczyzny i jedną dłoń uniosła układając palce w dziwny, wręcz nienaturalny gest. Co jak co, ale palce to te magusy miały cholernie wygimnastykowane. Druga dłoń talani spoczęła na jej piersi, gdzie talizmany pod koszulą schowane pozostawały. Kilka słów i wiatr delikatny mógł poczuć. Wszystko szło gładko, ogień rozbłysł mocą większą, ale nagle jeden bardzo szybki podmuch, który czuprynę Norana zmierzwił mocno i nawet Kła zainteresowanie wzbudził, zdmuchnął dosłownie ognisko z ziemi. No i tyle by było po światełku.
- Psia mać..
[/I]
W odpowiedzi na pytanie otrzymała tylko przedrzeźniający uśmiech, gdyż jak prawdziwie zauważyła i jednemu i drugiem daleko było od potulnego maleństwa, zważywszy na to, że wieści o pojedynku Norana z Kłem jeszcze długo nosiłby się po krainie. Ba nawet może zasłużyliby sobie na jakąś balladę o szlachetnym duralevie, co pobił smoka i uratował szlachetnej krwi elfkę z południa. Ludzie w dzisiejszych czasach lubili chwytać się takich bzdur, bo przynajmniej pozwalały zapomnieć o niedawnych wydarzeniach. Z dumą odnotował też, że pijąc kilka kolejnych "łyczków" z manierki nawet bardzo się nie skrzywiła. Będą z niej jeszcze ludzie... albo porządne elfy.
- Bogowie obronią przed plugawą magią. - Odparł z dumą młodego pyszałka, pokazując gdzie mate wszystkie grożenia czarami i siłami nieczystymi, które miałby go niby rozgrzewać. Miał gorzałkę, a ta rozgrzewała wystarczająco. Noran obserwował jej dalsze działania z zaciekawieniem, a w szczególności moment, w którym składała dziwnie palce. Połamie sobie jeszcze - przemknęło mu zgryźliwie przez głowę, jednak tym razem komentarz zachował dla siebie. Kolejnych nie mógł już jednak pozostawić sobie.
- Magowie. - Rzucił z dezaprobatą, spoglądając na rozwalone ognisko i zaaferowanego Kła. Przeczesał jeno palcami zmierzwione włosy, spojrzał jeszcze raz na porozrzucane drwa, przeklął pod nosem i wyrzucił z łoskotem trzymany młot, tak iż odbił się z brzdękiem od blach i pozostałych narzędzi.
- Chędożyć to, gówno z tego będzie a nie robota dzisiaj. Trudno, jutro najwyżej damy to do oddziałowego płatnerza feydorów, niech on z tym cuduje. Lepiej chodźmy do namiotu się napić, Aleksiej na pewno nie miałby nam tego za złe. - Rzucił ze zrezygnowaniem, podnosząc szablę i skórzany kaftan. Rzucił jeszcze jedno pożegnalne spojrzenie gadzinie, po czym ruszył do wojskowego namiotu w towarzystwie elfki. Cóż, wszyscy uznali, że ten co darł się w bitwie najgłośniej i burdlem zarządzał zasługuje na jakiś porządny skórzany namiot, a poza tym z pewnością mu się przyda po śmierci... no właśnie. Wnętrze wysokiego skórzanego namiotu oświetlało kilka świec ustawionych na kufrze przy polowym łóżku. Mniej więcej pośrodku znajdował się drewniany stół, a na nim żelazna zastawa z kielichami i talerzami. Reszty wystroju dopełniały zebrane z orków miecze i tarcze oraz przedziwne malunki feydorów na płachtach, co ponoć miały złe duchy odganiać. Noran rozejrzał się bacznie dookoła, po czym ruszył do kufra grzebiąc w nim zapamiętale, tak iż dało się słyszeć brzdęk szkła.
- Co wolisz wódkę czy wino? Albo nie, jest jeszcze jakaś śliwowica. - Rzucił przez ramię, przyklękając obok kufra.
Patrzyła ze zrezygnowaniem w pozostałości ogniska, które za jednym zamachem rozsypało się za jej sprawą po najbliższej okolicy. Piękno magi ponoć tkwi w jej nieprzewidywalności. Cóż, do takiego wniosku z pewnością mógł dojść jeno ten, który nigdy z ową nieprzewidywalnością nie miał do czynienia.
Talani kochała magię, ale w takich chwila jak ta miała mieszane uczucia. Z jednej strony uświadamiała sobie, że z talentu magicznego powinno korzystać się w ostateczności - choćby i dlatego, by uniknąć takich niepotrzebnych niespodzianek, z drugiej przypominała sobie też i o tym, że choćby i nie wiadomo jak długo magię studiowała, to ta i tak nigdy nie będzie dla niej całkiem jasną i zawsze cień niepewności pozostanie. Magia była jak kobieta, tak naprawdę nigdy nie pozwalała poznać się do końca i zawsze trza było brać taką ewentualność pod uwagę, ze tej strzeli coś do łba, za przeproszeniem i w siną dal powędruje.
Elfka stałą tak w osłupieniu, patrząc na ognisko i nawet nie zareagowała zbytnio na parsknięcie Norana. Ba! - nie zaprotestowała też jakoś szczególnie kiedy ten "odwrót" nakazał. Jeno wzdrygnęła się, wyrywając się z osłupienie, gdy ciężkie żelastwo niedaleko niej upadło. Poczłapała za mężczyzną, przybita wyraźnie swoim "popisem", a wchodząc do namiotu klapnęła bezwładnie na pierwszym lepszym siedzisku.
Ona sama pod gołym niebem spała. To był jej wybór, bo dzięki temu niedaleko Kła była, a i jakoś nieszczególnie wygodnie czułaby się w jakichś wygodniejszych pieleszach, nawet jakby takowe kto jej zaproponował. A nie zaproponował. Miała w nosie wygody. Odmówiłaby, ale nie miała czego, bo nikt nawet nie uznał, ze powinno się jej jakoś ułatwić pobyt wśród obcych praktycznie osób.
- Mocniejsze - odpowiedziała duralevowi, rozglądając się po namiocie.
Właściwie co ona robiła na tej wyprawie? Po raz kolejny ryzykowała własnym życiem dla sprawy, która w sumie jej nie dotyczyła. Ileż razy już szła gdzieś, bo ja poproszono po prostu? Bo ktoś, komu zaufała ją poprosił? Ileż razy też jeszcze pozwoli by zaufanie to zawiedziono?
- Chyba gdzieś się pogubiłam.. - oho, zanosi się na kobiece rozmyślania, wszelcy duralevowie, jeśli im życie miłe, winni się ewakuować jak najszybciej. - Nawet magia ma mnie w rzyci. Nawet jej nie mogę już ufać. Nie mam pojęcia co tutaj robię i jeszcze zbroja od Nomolosa się zniszczyła, o... Do rzyci z tym... - wzruszyła ramionami, wzrokiem odszukując kubka, który miała nadzieję ten szybko jej napełni.
Zwykle nie marudziła często. Zwykle wszystko starała się w sobie stłumić, ale czasami przychodził taki moment, impuls właściwie, który całą tą jęczącą machinę w ruch wprawiał.
- Się robi. - Odparł z wyuczonym akcentem, po czym wyciągnął z drewnianego kufra solidną ciemnozieloną butelczynę w wiklinowym opleceniu gdzieś do połowy wysokości tak, co by trudno było zgadnąć zawartość. Gorzałkę trza było zawsze chować, bo rozsądny duralev wiedział, że prędzej czy później i tak się przyda. Abstynencja musiała być zaprawdę jakąś wyjątkowo ciężką karą od bogów, zważywszy na to, iż Shor prędzej wyrzuciłby wszystkie swoje miecze niźli pozwolił na taki obrót spraw.
Norna również nie walczył dla siebie. Prawdę mówiąc, żadne bitwa nie była jego. Nigdy nikomu jej nie wytoczył i w rzyci miał wszelkie powody. Niezbyt obchodziło go, że Visco potrzebowało nowych ziem skoro i tak gnieździli się w międzyrzeczu. A szczytem kretynizmu były już wojny wywoływane przez kłótnie kochanków, bądź chędożonych bojarów, co to kuśkę mieli za małą i jakoś się inaczej chcieli popisać. Był żołnierzem. Wykonywał rozkazy i maszerował za szarą pierdoloną piechotą. Żadne to wyróżnienie, a że robił to naprawdę dobrze dostawał odznaczenia psia mać! W końcu rozmawiała z kawalerem Cerealin! Jedyna bitwa na której mu zależało to Vyzno. Dzicy spalili Visco i należało im się odpłacić piękne za nadobne.
- Mój krewniak zginął w bitwie. - Rzucił ponuro, co by zakończyć tą całą licytację elfki kto ma w życiu gorzej i kogo tak naprawdę bogowie nie lubią. Wygrywał na całej linii... za co powinno mu się polać w nagrodę. Albo na pocieszenie. Krótki brzdęk odkorkowanej butelki i stalowych kubków stawianych na blacie stołu. Chlupot przelewanej gorzałki. Ciepły grzejący ogień, który rozlewał się chwilę potem w gardle po wzniesieniu toastu "za Aleksieja" i szybkim wydudnieniu kubeczka do dna. Zasiadł naprzeciwko niej na prostym krześle przystawionym do stołu, po czym rozlewał dalej w milczeniu. Po kilku głębszych... i płytszych pokaźna butla zaczęła świecić pustkami, a trza było przyznać, że pił z nią równo i ciągle pilnował aby nie ujrzała dna stalowego kubka. Skoro zaczęło brać duraleva, z elfką musiało być nie inaczej. W końcu jednak nie wytrzymał milczenia.
- Długoucha... myślisz, że jeśli bym tam był... że jeśli ty byś tam była... że jeśli miałbym sprawniejszą dłoń... nie doszłoby do tego kurwa? Że Aleksiej i pył z jego kości nie latał by teraz targany przez ten pierdolony północy wiatr, co? - Rzucił gorzko, odstawiając głośno własny kubek.
- Ilu najbliższych widziałaś martwymi, hę? Widziałaś jak zabijają ich na twoich oczach, a ty nie mogłaś zrobić kurwa nic? Masz w ogóle jakąś rodzinę? -
Prawdopodobnie gdyby elfka piła tak szybko i tak dużo jak i duralev, to - biorąc pod uwagę jej gabaryty i jakżeż częste inaczej kontakty z alkoholem - miałby biedny Noran obok siebie coś na kształt żywego trupa. Z pewnością jednak taki stan rzeczy nie rozwinąłby nad to tejże historii - choć pijackie sny Vilithiel może i w sumie całkiem ciekawe by były - dlatego lepiej uznać, ze talani jednak parę kolejek jakoś zdołała ominąć. Dzięki temu przynajmniej wiedziała jeszcze jak się nazywa...
- Pff.. - wypuściła głośno powietrze z płuc, ciemne oczy, zasłonięte teraz mgłą jakowąś, wbijając w mężczyznę tak mocno, jakby dzięki temu była w stanie lepiej równowagę utrzymać. - Starałam się jak najlepiej. Też żałuję, ze ta ręka nie jest całkiem sprawna, ale...ale...
Oparła się o skrzynię, którą za plecami swoimi miała i odgarnęła białe kosmyki, które na twarz jej opadły. Gest ten wykonała kompletnie niezdarnie, ale i mężczyzna mistrzem zręczności teraz nie był, to i nie powinien jakoś szczególnie na ten fakt uwagi zwrócić.
Kiedy ostatnie jego pytanie padło zacisnęła usta i kolebiąc się tak lekko na boki patrzyła na niego, by koniec końców wyrzucić prawie na jednym dechu z siebie kilka słów.
- Dziesiątki. Nie tylko wy giniecie, zabijać też potraficie! - w oczach dostrzec mógł jej tą dzikość, którą to z całych sił starała się stłumić, a która wciąż gdzieś w sercu pulsowała. - Byłam dzieckiem, kiedy...gdy.. w sumie nie wiem co, ale suele mnie przygarnęły. Lay była jedyną dziewczynką, która się ze mną bawić chciała - Vil uśmiechnęła się gorzko. - Wiesz jak to jest być zawsze obcym i wszędzie gówno warty-ym? - czkawka nieco patos popsuła. - Lay zginęła po prędce, strzała ją dosięgnęła..Inni różnie mieli, ale koniec końców całą wioskę wyrżnęli, drzewa ścieli, postawili potem tam swoje chaupy.. - prychnęła, odwracając wzrok gdzieś w bok i tak wpatrując się w zagięcie na skórze ściany namiotu, kontynuowała. - Potem nie było lepiej, trza było się w głąb.. głębiej.. Ekspansja się posuwała.. A potem jeszcze Iastres i Thaiden i Regnard..
Raz jeszcze zaśmiała się smutno pod nosem, opuszczając głowę. Ścieżka, którą podążać zawsze chciała gdzieś zagmatwała się strasznie, a teraz, po pijaku całkowicie się rozmyła. Nagle szybko pociągnęła nosem i znów na Norana spojrzała, starając się zgasić te wszystkie złe emocje i wspomnienia.
- A co do Aleksieja, to?.. - czknęła, przerywając, po czym zaczęła z trudem się podnosić. - Magia czasu nie jest mi najbliższa, ale możemy spróbować i .. - o, zgrozo, zaczęła ręce składać tak, jakby naprawdę czar próbowała jakiś rzucić...
Oczywiście przedstawiało to punkt widzenie duraleva, gdyż on sumiennie dolewał jej gorzałki do stalowego kubka. To co długoucha z nią robiła pozostawało zupełnie inną kwestią i tym sposobem mogła się wymigać od kilkunasta głębszych, bez groźby picia "karniaka". W czasie picia duralevy również popisywały się swoją zadziwiającą fantazją, która niejednokrotnie przekładała się na to, iż spijali się wszyscy, nawet ci najmocniejsi. Jak słusznie zauważyła nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na jej niezgrabne ruchy, wszak i jemu samemu kubek wydawał się jakoś dziwnie przekrzywiony przy odstawianiu.
Kiedy jednakże wybuchnęła swoim potokiem słów zrobiło mu się trochę głupio... głupio gdy wyczuł jakiś nieokreślony żal trawiący jego duszę od dłuższego czasu. Niepotrzebnie ją sprowokował, wszak była od niego... od kilkaset lat starsza? Był przy niej dzieckiem. Dzieckiem, które na ludzkie standardy mianowało się dorosłym i chciało rozrządzać sprawami tego świata. Widziała więcej śmierci niż on butelek z gorzałką w całym swoim życiu.
- Ale jesteś teraz elfią szlachcianką z południa. Chędożona błękitna stara krew. Wielu mówi, że kilka jej kropel jest warta krwi wszystkich bojarów. - Rzucił w odpowiedzi i ich rozmowa coraz bardziej przypominała wylewanie wszelkich żalów. Z reguły tak to się właśnie kończyło. Piło się na wesoło, albo na smutno. Tym razem trafili na smutno.
- Vil... ja przepraszam. Nie powinienem tak, hic! Mówić... równie dobrze to Terian z Viscavoyów mógł wyrżnąć twoją osadę. Kiedy się tutaj osiedlaliśmy... Terian wybijał wszystko. Czy to dzikus, elf lub suele mieszkający w lesie dłużej, niż dziadowie Teriana stąpali po ziemi. - Rzucił przepraszająco.
- Nie widziałaś śmierci Iastresa. Nie widziałaś kiedy przestał być Iastresem... nie widziałaś jak nisko upadł. A ja tam byłem i wszystko widziałem na własne oczy. Kurwa mać! - Warknął gniewnie, jednakże dostrzegł, że elfka zaczynała się powoli podnosić z miejsca.
- Więc próbuj długoucha jak takaś w gębie mocna! Tylko namiot mi zdmuchniesz jak to pelenisko, to cię każę wychędożyć... psia mać, wybatożyć kurwa! Ale zie nie martf. Będę bili po nogach, bo szkoda takich plecków. Cholera, ale nóżek też. Poza tym łamiesz prawo, to są kuźwa niedawno zdobyte ziemie Viscavoyów i magia jest karana! - Rzucił w dumnych słowach, samemu osuwając się od stołu i powstając, co by przywitać magię. Pijany duralev był gotów na wszystko i nawet kołysał się tak lekko na boki, jak gdyby był na jakimś statku.
To wszystko nie było głupie. Nie, to było idiotyczne. Tych dwoje jednak uważało najwyraźniej, że nie ma niczego nierozsądnego w tym, że podchmielona magiczka próbować będzie dokonać czegoś, za co jeszcze w życiu się nie zabierała. Ba! Najwyraźniej uznali, że jest to doskonały pomysł godny jak najszybszej realizacji. Cóż, cel był szczytny, wszak nie było niczego złego w tym, że mieli zamiar przywrócić do życia tak wspaniałego wojownika, może i kilku innych przy okazji jeszcze, jakim Aleksiej niewątpliwie był. Kłopot w tym, że gdyby to wszystko było tak proste, gdyby zmiany w niciach czasu nie były niczym trudnym do wykonania, a gmeranie w nich nie groziło powstaniem jednego wielkiego supła, to i by często w tego korzystano bez większych obaw. Tak...Obawy to było ostatnie czego można było się doszukiwać u pijanego dwudziestolatka, jakim była Vilithiel, a jeszcze trudniej u duraleva - istniało prawdopodobieństwo, że gdy takowy miał we krwi nieco alkoholu, to i znaczenie tego słowa przestawało mieć dla niego jakikolwiek sens.
Tym oto sposobem dwaj wariaci stanęli na przeciwko siebie, gotowi podjąć wyzwanie czasowi. I tak elfka, która nie tak dawno udowodniła, jak przepięknie potrafi w tak zwany pizdu posyłać okazałe ognisko, teraz zabierała się za splatanie o wiele trudniejszego zaklęcia... Koncentracji nie miała w tej chwili za grosz, ale za to odwagi jej nie brakowało - choć pewno złośliwi uznaliby, ze to prędzej z głupotą miało o wiele więcej wspólnego, niźli choć z krztyną brawury. Drobne dłonie zaczęły znów swój taniec, który, pomimo wypitego alkoholu, wciąż miał w sobie wiele uroku. Talani sięgnęła do sakiewki i wyciągnęła z niej czarny kamień, lśniący lekko w blasku lamp oliwnych. Zaczęła pocierać go rozłożonymi płasko dłońmi i szeptać coś cicho. Duralev niewiele z tego rozumiał, mogło to wyglądać tak samo pięknie jak i śmiesznie i pewności mieć nie mógł, że jego towarzyszka wie co robi. Wyglądało to wszystko profesjonalnie, ale biorąc pod uwagę, że w sztuce tej każdy najmniejszy gest miał znaczenie, to raczej fakt, że elfka chwiała sie nieco ciągle nie wróżył dobrze...
I nagle poczuł jakby coś gwałtownie szarpnęło go do tyłu. Tak szybko, że tchu mu zabrakło, a ciało dziwnie lekkie się stało. Postać talani, zazwyczaj mała, teraz nagle zmniejszyła się do rozmiarów mrówki, co tylko wrażenie szybkiego oddalania się od niej spotęgowało. Noran odruchowo wstrzymał oddech i zamknął oczy, po czym porządnie przypierdzielił w coś plecami.
- Idioto, co robisz...?! - pytanie, choć szeptem wypowiedziane, miało w sobie bardzo stanowczy ton.
Okazało się, że uderzył barkami w jakąś kobietę - o zgrozo znowu elfkę.. . Miała na sobie strój przypominający żołnierski, choć wojacy raczej nie zabiegają o to, by ich walory były tak wyeksponowane. Inna sprawa, ze takowych raczej nie posiadają. Ta zaś, choć elfka, miała czym oddychać. Obrzuciła go jadowicie wściekłym spojrzeniem, po czym odwróciła się w bok i zerknęła za budynek, przy ścianie, którego stała. Psia mać, gdzież on był?!
- Ściedź cicho.. - syknęła, ramieniem do ściany go przygwożdżając.
A jakże! Przecież działali w szczytnym celu! Tylko oni mogli odwrócić bieg historii i uratować, tych których uratować się już nie dało! Tak dwie różne od siebie istoty. Duralevski wojownik oraz elfia magiczka. W normalnych warunkach większość krainy obstawiała by, że prędzej się zaczną lać po pyskach, niźli wejdą w jakieś przyjacielskie komitywy, a tu taka niespodzianka. Ba, oni chcieli zmieniać bieg historii! Tak niewiele było trzeba, aby drzemiące nadzieje i pragnienia wyszły na światło dzienne za sprawą kilku kubków gorzałki, krótkiej acz gorzkiej rozmowy oraz umiejętności magicznych.
Obawy u duraleva podpojonego gorzałką? Na niebiosa, jak elfka mogła podejrzewać ich o taką zbrodnię przeciwko ludzkości? Nie bez powodu mówiło się o "duralevskiej fantazji", która potrafiła wprawić w zdumienie niejednego wojskowego dowódcę. Gdy coś było niemożliwe wystarczyło posłać tam pijanych duralevów, by zastać na końcu jeno same zgliszcza i zniszczenie. Ewentualnie pobitych duralevów, bo kiedy im braknie wroga zaczną się lać między sobą jak to mieli w zwyczaju. Poza tym Noran należał do ludzi, którym śmierć niejednokrotnie spojrzała już w oczy. Był na nią zawsze gotowy jak każdy żołnierz, toteż nie łatwo było go przestraszyć byle czym. Ów stan miał jednak to do siebie, że z czasem wchodził w krew niczym uzależnienie. Rozum wojownika potrzebował mocnych wrażeń i przypływów adrenaliny, inaczej... markotniał pogrążając się w smutkach i rozpamiętywaniu byłych mienionych czasów.
Teraz jednakże stali naprzeciwko siebie, z wysoko uniesioną głową rzucając wyzwanie odwiecznemu porządkowi świata i być może nawet bogom. Noran nie dbał o to, jedynym czego chciał to powrotu Aleksieja. Aleksieja i wielu innych, na których śmierć musiał patrzeć własnymi oczyma. Nie, teraz nie będzie już bezradny. Teraz to oni narzucali warunki wszystkiemu! A raczej chcieli, gdyż płynne dotychczas ruchy elfki stawały się... mniej płynne. Noran oczywiście tego również nie dostrzegał, albo zwyczajnie nie chciał dostrzec. Z zapartym tchem spoglądał na czarny kamień oraz subtelny taniec jej rąk, urzeczmy niczym jakiś daleki podróżny egzotycznym tańcem Al-Basarskiej dziewczyny. Patrzył i podziwiał, kiedy nagle coś ściągnęło go gwałtownie do tyłu. Wpierw pomyślał, że to wypita gorzałka dążyła wraz z nim do kontaktu z ziemią, jednakże coś w tym wszystkim było nie tak. Zaczęła się zmniejszać i oddalać, a jednym co zdążył zrobić to wyciągnąć za nią rękę i przymknąć oczy. Potem coś łupnęło go w plecy i odezwało się kobiecym głosem. Cholera, przecież Aleksiej nie miał damskiego głosu!
- Szto do kur... - Zaklął zdezorientowany, odwracając się i napotykając elfką. Kolejną. Do tego zdążyła go nawet obrazić. Noran już miał coś odszczeknąć w odpowiedzi, jednakże jego zielonkawe oczyska powędrowały mimowolnie w dół zatrzymując się wyeksponowanych "atutach", których zawodowi żołnierza raczej nie posiadają. Cóż, jeśli miały na celu rozkojarzyć przeciwnika to musiał przyznać, że wyjątkowo działały. Do tego stopnia, że przez chwilę zapomniał języka w gębie, ale być może była to też wina buzującej gorzałki.
Noran nie przywykł jednak do tego, że ktoś wydawał mu rozkazy albo też gwałtownie przygwożdżał do ściany. O nie, tego darować nie mógł. Ostrze wysuwanej szabli syknęło cicho, błysnęła stal jednakże duralev zdołał wyciągnąć Dumkę ze skórzanej pochwy jeno do połowy, czyli do końca zastawy, zanim zorientował się, że być może chwilowo lepiej zachować milczenie i poczekać na dalszy rozwój wydarzeń.
Sporo się zmieniło. Jak wiele, tego ocenić nie mógł. Nie wiedział w jakim jest czasie, ale z całą pewnością mógł stwierdzić, że zmieniło się jego miejsce pobytu. Nie był już gdzieś w dziczy, ale w mieście i to całkiem sporym nadmieńmy. Nie był już z Vilithiel, a... Z kimś innym. Jedyne co nie uległo najmniejszej zmianie, to ilość alkoholu szumiąca we krwi. Wciąż był całkiem nieźle wstawiony, co zapewne nie ułatwiało mu logicznego myślenia, ani też nie sprawiało, ze stał się nagle akrobatą. Kiedy tylko po broń sięgnął, kobieta spojrzała na niego, wychwytując ten delikatny, ale jakżeż znany dźwięk. Nie trwało to długo, ale wystarczyło, by osoba, która przyczaiła się gdzieś za rogiem teraz mogła ją zaatakować niespodziewanie. Duralev zdążył zobaczyć tylko, że jakaś ciemna postać, wykonująca ruchy tak szybkie, że dla przeciętnego człowieka czy też elfa nie byłyby do osiągnięcia, uderzyła czymś w bok szyi jasnowłosej, by w sekundę później zniknąć w mroku. Kobieta zachwiała się, łapiąc się za niewielkie nakłucie, jakie na skórze ślad dłoni napastnika zostawił, po czym bezwładnie o ścianę się oparła. Eh... zapewne alkohol nie sprzyjał teraz postrzeganiu świata, ale mężczyzna zdążył zauważyć, że postać była ubrana całkiem na czarno i nawet na twarzy miała jakąś ciemną maskę, która jej rozpoznanie utrudniała. Jak to mówią: nieszczęścia chodzą parami. Tak było i w tym przypadku i narratorka nie ma teraz bynajmniej na myśli Vili i Norana, choć i oni niewątpliwie nie wykazali się wielkim rozsądkiem. Tym razem jednak mowa o drugiej zamaskowanej postaci, która za plecami duraleva wyrosła, wcześniej zeskakując miękko i bezszelestnie na ziemię. Poczuł niewiele, co można za szczęście w nieszczęściu uznać, delikatne ukłucie jeno. W chwilę później znów ciemność go ogarnęła. Bólu, jaki pewnie w głowie się rozszedł kiedy nią w mur przywalił nie poczuł. Bo wcześniej przytomność stracił...
- Baran. Cu żem za grzechy poczyniła, ze takiego osła niebiosa mi na łeb zwalili, ha?.. Osioł.. - ten mały ogród zoologiczny kierowany był nie do nikogo innego jak do Norana oczywiście.
Świat zaczął nabierać powoli kształtów, choć to, wbrew pozorom, wcale optymizmem nie musiało go napawać. Po krótkich oględzinach spostrzegł, że znajduje się w jakimś niewielkim pomieszczeniu, do którego jeno jedne, zamknięte teraz, drewniane drzwi prowadziły. Ściana, o którą się opierał, jak i ziemia, na której rzyć płaszczył, były kamienne, zimne i lekko wilgotne. Jedna mała lampa oliwna rozświetlała otoczenie. W rogu, po drugiej stronie zobaczył tę samą elfkę, która to właśnie przeklinała wszystko - głównie jego - na czym świat stał. Czuł się. Kiepsko. Alkohol wyparował. Kac, wspierany wyrżnięciem w głowę po utracie przytomności, pozostał.
Noran naprawdę nie pamiętał wiele z poprzedniego wieczora. Jego świadomość zatrzymała się na momencie w którym wszedł do swojego wojskowego namiotu wraz z elfką co to Vilithiel się zwała. Na pewno sporo popili, to fakt. Potem pamiętał już tylko jakąś uliczkę, cycatą elfkę, chędożone duchy, co to do walki równej nie chciały stanąć jeno kryły się po mroku, a także krótkie ukłucie zwiastujące nadejście długiej ciemności. Musiał zdrowo przydzwonić w czymś łbem, gdyż teraz czuł jakby jego czaszka miała rozłupać się na dwie równoległe połowy i rozsypać w pył. Nie wiedział jaki faktyczny udział miała w tym gorzałka, a jaki uderzenie, jednakże honorowe słowo duraleva, że "kurewsko boli" musiało wystarczyć w zupełności.
Znów nieprzyjemnie powracał zmysłami do świata żywych, ale miast obudzić się w ciepłym łóżku z gąsiorkiem przedniej gorzałki w jeden dłoni, a drugą obejmując rozespaną i na dodatek nagą Vilithiel, co byłoby zaprawdę jedną z najlepszych możliwości zakończenia wieczoru i rozpoczęcia nowego dnia, obudził się w jakimś zapchlonym miejscu, z elfką ujadającą mu nad głową, niczym myśliwski wyżeł. Niezbyt przytomne jeszcze zielonkawe oczyska powiodły leniwie po pomieszczeniu, starając się skojarzyć jak najwięcej szczegółów mienionej sytuacji. Dobra, zdarzało mu się już budzić w znacznie gorszych miejscach i w znacznie gorszym towarzystwie. Ech, młodość.
- Wody. - Wychrypiał w pierwszym odruchu, wyczuwając pod sobą zimną kamienistą ścianę. Tak, jedynym czego teraz potrzebował to woda. Nie spodziewał się jednak dorwać do niej zbyt szybko.
- Ciebie też miło poznać wąskodupa elfico. - Rzucił przyjacielskim tonem głosu, odgryzając się za wszystkie poprzednie wyzwiska. Jego dłoń odruchowo przesunęła się na prawe udo w poszukiwaniu Dumki. Jeszcze tego brakowało, żeby mu broń zabrali. Niezależnie od rezultatu poszukiwań, duralev podrapał się ostrożnie po głowie, po czym dźwignął się z ziemi przezornie wspierając się na kamienistej ścianie.
- Bliad. Dobra, zacznijmy od początku. Jestem Noran z Viscavoyów. Gdzie kurwa jestem, kim ty kurwa jesteś i kim kurwa byli tamci zakapturzeni? - Rzucił niezbyt miło, jednakże konkretności i zdenerwowania nie można było mu odmówić. Wystarczyło tylko postawić się w jego sytuacji.
Spojrzała na niego, z rezygnacją opuszczając dłoń. Przez chwile patrzyła na niego takim wzrokiem, jakby jego prośba dotyczyła królewskich klejnotów co najmniej, które to na dodatek sama królowa w negliżu miała mu je podać.
- A oczywiście, mości paniczu, życzysz sobie chłodną, z liściem mięty, czy może odrobiną cukru trzcinowego? - brwi dziewczyny powędrowały wyżej, a ton głosu zabrzmiał tak, jakby i kilkadziesiąt lat miała okazję służyć komuś jako pokojówka.
Po chwili jednak jej spojrzenie znów, naturalny zdawać się mogło, chłodny wyraz przybrało, a jasno błękitne oczy zapłonęły niczym małe światełka w ciemności.
- Niestety, jedyna woda jaką posiadamy, to ta na ścianach, więc.. - rozłożyła bezradnie ręce, choć w głosie nutę satysfakcji z jego nieszczęścia dało się wyczuć. - Nie krępuj się.. - uśmiech, jaki na twarzy się pojawił tylko upewnił go, ze bynajmniej nie jest niezadowolona z faktu, że żadnym napitkiem nie może go poczęstować.
- Jak dla mnie, to jesteś pacanem, który, cholera wie jakim cudem, potrafił pojawić się za moimi plecami w najmniej odpowiednim momencie, zdradzając tym samym mą obecność tamtym zakapturzonym. Kim są? Tego nie wiem, bo się nie zdążyłam dowiedzieć. Zgadnij dlaczego? - pytanie wyraźny sarkazm zawierało i jasnym było, że to ich wczorajsze spotkanie przerwało jej jakąś obserwację.
Zaplotła ręce na piersi i oparła się o zimną ścianę, odrywając wzrok od niego i zatapiając go w jakimś ciemnym punkcie, na ciemnej ścianie po jej prawej stronie. Ot, gapiła się bez celu.
- Nie wiem gdzie jesteśmy i co nasz czeka - stwierdziła jeszcze i choć pewności nie mógł mieć, ze prawdę rzekła, to cień strachu w jej głosie mógł wyczuć.
- Przynajmniej dziękuje za twoje wielkie starania. - Odburknął elfce, spoglądając przez chwilę na wilgotną ścianę, po której przemykały się kropelki życiodajnego płynu. Nie, to zwykłe szaleństwo, aż tak zdesperowanym nie był. Coś mówiło mu jednak, że zaprawdę bardzo się polubią z tą elfką. Jeszcze trochę, a zamiast zakapturzonych fajfusów to on sam rzuci jej się do gardła i tyle będzie z tych całych magicznych podróży. No tak. Była jeszcze Vilithiel, tylko co ta elfica nawyprawiała? Być może faktycznie wszystkie jej popisy magiczne należało zakończyć na tamtym ognisku? Ciekawe czy próbowała go stąd jakoś ściągnąć... zważywszy na okoliczności mogło być to raczej trudne zadanie, jeśli przeniosła go 100 lat do tyłu w zupełnie inny rejon Cerelain. Nie znał się na tym jednakże słyszał, że w takim wypadku "w ich świecie" mogło minąć dopiero kilka minut. Szlag by to wszystko.
- Zgaduję... bo cisnęło mną jakieś chędożone zaklęcie, które działania za cholerę nie mogę rozszyfrować? - Odparł kobiecie w iście podobnym sarkastycznym tonie, przekrzywiając głowę na bok, tak że aż chrupnęło mu cicho w karku.
- Kt... który rok mamy? - Zapytał jak najbardziej poważnie, zdając sobie sprawę z absurdalności owego pytania. No tak, brakowało im tu jeszcze przeklętego podróżnika w czasie. Niech tylko dorwie w swe łapy tą Vilithiel, a niedawne żartobliwe słowa o wybatożeniu staną się nadzwyczaj realne. Cholera, sam ją batożkiem oćwiczy za to wszystko.
- Próbowałaś już otworzyć albo podważyć drzwi? - Zapytał po chwili, ruszając spokojnym krokiem do jedynych drewnianych drzwi, przesuwając opuszkami palca po jego zamku i zawiasach. Być może we dwójkę udałoby się im je jakoś wyważyć, czy cuś. Spojrzał na elfkę oceniając czy dałaby sobie z tym radę, jednakże zielonkawe oczyska mimowolnie powędrowały powyżej jej splecionych rąk. Cholera, rozpraszała go w pracy!
- Ech... pięknie kurwa. Pięknie. - Wyszeptał jeszcze pod nosem bardziej do siebie, rozglądając się przy tym po pomieszczeniu i nasłuchując jakiś dźwięków zza drugiej strony drzwi.
Vilithiel nie było. Jedno co było pewne w tym wszystkim. Podobnie jak i Noran mogła być tej chwili wszędzie i nigdzie zarazem. Nie musiał się jednak martwić, kobiet które mogły go w kłopoty wpakować, nie brakowało. Jedno takie naburmuszone siedziało właśnie w kącie i spoglądało na niego tak, jakby chciało go przerobić na surówkę.
Wspomnienie o zaklęciu, a potem jego pytanie odnośnie tego jaki rok mają aktualnie wyraźnie ją zaintrygowało, choć przecie w pierwszym odruchu każdy normalny człowiek, czy elf, powinien zareagować śmiechem. Zamiast tego ona zmrużyła lekko oczy.
- Zaklęcie, to tak się teraz nazywa? Zwykle duralevowie określali to mianem "kurewskiego zachlania" - uśmiechnęła się kącikiem ust jeno.
Widać jego pochodzenie nie było jej obce. Mógł bogom dziękować, bo gdzie by nie był, to przynajmniej wiedział, że jego krewniacy tu byli, co z pewnością optymizmem napawać mogło.
- 1315.. a dlaczego pytasz? Słyszałam o tym, że potraficie ostro zapić, jak gorzałkę dobrą dają, ale to chyba przesada już - wzruszyła ramionami i westchnęła z dezaprobatą wyraźną.
Dobrze, ze wałka nie miała pod ręką w tej chwili, bo tylko jego jej brakowało, demon jeden wie, jaki z niego by użytek zrobiła, a narratora prosi się, by zbereźnych myśli w tej chwili nie miał. Te są dla narratorki zarezerwowane.
- Próbowałam - stwierdziła jeno, nie precyzując w jaki sposób. - Nie udało się - tego, dla odmiany, akurat nie musiała dopowiadać, ale skoro chciała koniecznie, to cóż począć. - Jesteśmy pod ziemią, nie ma w tej cześć nikogo. Gorzej, że pewno zejdą koniec końców po nas..
Wreszcie przyjrzała się mu uważniej, mierząc go z góry na dół.
- Z tego co widzę, to zabawa przednia była. Na salony raczej cię nie wpuszczą dzisiaj - parsknęła.
- Bliad. - Mruknął cicho pod nosem, zdając sobie sprawę z tak nieciekawego obrotu spraw. Nie dość, że rzucono go gdzieś w cholerę to jeszcze przymknięto w jednym z pomieszczeniu z tą elficą. Szlag by to po raz kolejny i w chwili obecnej wszelkie wałki i nie-wałki pozostawiał narratorce, gdyż był zbyt zajęty próbą jakiegoś obejścia tych przeklętych drzwi, które dzieliły go od wolności i jego ukochanej Dumki. Duralev bez szabli to nie duralev, a on bez swojej czuł się jakby stracił coś więcej, niż tylko ostry kawał żelaza. Nie, z Dumką wiązało się znacznie więcej wspomnień. Tych miłych i być może mniej miłych. Powoli zaczynało go to wszystko wyprowadzać z równowagi, a że pod ręką była elfica, która wcale nie ułatwiała sprawy miał prawo zdrowo się "wku***" jak to dualev.
- Obraź mnie jeszcze raz, a twoja głowa spadnie z ramion zaraz za głowami tamtych zakapturzonych. - Rzucił twardo i nie wyglądało na to, żeby tym razem żartował. O nie. Był cholernie poważny, a jeśli znała duralevów to powinna wiedzieć, że Ci nie rzucali swoich słów na wiatr. W końcu pochodzili z północy, a tam pieprznąć babę to żaden dyshonor. No może trochę, bo słabsza i oddać nie potrafi, ale elfki według północnych standardów nawet na miano kobiety sobie nie zasłużyły.
- Zaklęcie. Rzucone przez taką jedną elfkę jak ty. Nie wiem co zrobiła, ale wygląda na to, że za swoją robotę dostanie kilka nahajek przez plecy. - Rzekł wyjaśniając zawiłości swej sytuacji, po czym z całych sił kopnął drewniane drzwi, tak że aż zadzwoniły ich okucia. Wygląda na to, że przez chwilę byli zdani na czekanie i swoje towarzystwo.
Prawa fizyki działają tak, że jak się w coś walnie, a to nie ma zamiaru się ani trochę przesunąć, to większość energii wraca do tego, co walnąć się zdecydował. Czy jakoś tak. Tak czy inaczej, energia w tej chwili powróciła do Norana w postaci bólu, który przepłynął od palców stopy aż do kolana.
- Uhm, tylko uważaj byś przy tym pozbywaniu mnie głowy krzywdy sobie nie zrobił - elfka oczywiście nie mogła powstrzymać się przed burkliwym komentarzem, ignorując jego ostrzeżenia.
Wzruszyła do tego ramionami i jeszcze dmuchnięciem pozbyła się jasnego kosmyku włosów, który na policzek jej opadł.
Z jej zachowania wynikało tyle widać, że słyszała o duralevach, ale chyba nie znała ich na tyle doskonale, by wszelkie ich zwyczaje znać. Z jej zaś wynikało tyle, ze to co dziadowie o elficach gadali, szczera prawdą było. I nawet Vilithiel jakoś zaczynała blaknąć, bo po prawdzie zawdzięczał jej wiele, ale wszystko to zaczynało zdawać się śmiesznym w obliczu tego, w co go wpakowała. Co prawda za jego zgodą poniekąd, ale kto by się tam szczegółów czepiał? Piekło na ziemi. Tak zapewne musiało wyglądać. mała kamienna klitka, zero alkoholu, za to elfka sztuk jeden gadająca tyle, że i z powodzeniem zastępowała i tuzin bab. No i jeszcze Dumka, sztuk zero. jeno dobre w tym wszystkim, ze cycki, sztuk dwa, całkiem ładne jeszcze tutaj były. Gdyby tak tylko tej ujadającej papy, sztuk jeden, nie było nad nimi, to i najgorzej by nie było może...
- Dobra - elfka podniosła się z ziemi, otrzepując odruchowo tyłek z piasku, który przykleił się do niego. - Co potrafisz?
Duralev znów zaklął cicho pod nosem na niesprawiedliwość tego świata, po czym odstąpił od tych nieszczęsnych drzwi, które dzieliły go od wolności. Wolności w 1315 roku ery odrodzonego królestwa. Ciekawe czy królestwo jeszcze w ogóle istniało? I co się stało z ich wspaniałym przyjacielem, chędożonym jednoczycielem krainy imć Arbadem? Być może to nawet lepiej, że znalazł się w jakiejś murowanej klitce, miast dowiedzieć się zbyt dużo o przyszłym świecie? Jeszcze by jakieś czasowe korti... korfi... kontinuum kurwa przerwał, a to z pewnością byłoby za dużo jak na odpokutowanie jednego pijańskiego wieczoru.
Nie zgłębiając się już jednak w niepotrzebne gdybanie i spekulacje, czy byłoby lepiej pozbyć się pewnych elementów, czy może nie, fakt był taki, że pozostaną tu uziemieni jeszcze przez długi czas do momentu, aż któryś z zakapturzonych nie wściubi tutaj swego nosa i łaskawie zainteresuje się losem więźniów. Mogli jednak to czekać jeszcze bardzo długo.
- Prać się po pyskach i chlać? - Odparł elfce wzruszając ramionami, jak gdyby nie był pewny o co konkretnie jej chodziło. Nie liczyła chyba na to, że Kawaler Cerelain będzie jej tu streszczał swoje życiowe wyczyny i umiejętności, niczym jakaś dziewka, która stara się o zarobek w karczmie. Ciekawe co teraz robił przyszły Noran?
- Na pewno nie umiem otwierać zamków. Nie jestem chędożonym złodziejem. - Rzucił jeszcze spokojnie, odsuwając się teatralnie od drzwi tak by tym razem może ona czegoś spróbowała.
Elfka podeszła do drzwi i położyła na nich całą swą dłoń. Chwilę krótką milczała, przyglądając się własnym palcom, bo w końcu odezwać się do duraleva. Co było pocieszające to to, że przestała już głupio się zgrywać i na każdym kroku dawać mu znać o tym, jak bardzo jest wkurzona faktem, że przez niego, w jej mniemaniu, tutaj trafiła.
- Niestety, ja takowych też nie.. - zmarszczyła czoło i odeszła krok do tyłu.
- A sporo zamków w życiu miałam już okazję otwierać - dodała bez fałszywej skromności. Ot, stwierdziła fakt jeno.
W sumie, jakby jej się tak przyjrzeć, to z pewnością nie wyglądała jak pannica z dobrego domu - no chyba, ze w tych czasach takowe już zgoła odmiennie wyglądały, od tych, które miał okazję poznać do tej pory. Bardziej przypominała najemnika, albo.. może i złodzieja? W każdym razie jej hardość, niewybredne słownictwo, ubiór, wszystko to razem sprawiało, że można było ja uznać za bywalczynię tutejszego półświatka.
- To miejsce jest zamknięte nie tylko fizycznie, ale i magicznie. To tak wiesz, specjalnie dla mnie chyba - powiedziała, wzruszając lekko ramionami, jakby od niechcenia.
Aha, czyli kolejna magini. Wprost wspaniale.
- Myślę, ze oni.. - elfka zamilkła w połowie zdania i znów spojrzała na drzwi. - Idą..
Nie było jeszcze nic słychać, ale w jej głosie było takie przekonanie, że trudno było zwątpić w słuszność jej słów. W chwilę później nastąpiło ich potwierdzenie. Noran usłyszał kroki na kamiennych schodach, w chwilę później zobaczył je gdy drzwi otwarły się z chrzęstem. Zobaczy trzy tak samo zakapturzone postacie. Wszyscy mieli broń.
- Idziesz z nami - jeden z mężczyzn wskazał na jasnowłosą. Jego akcent był obcy. Nietutejszy. Albo i tutejszy, bo w sumie cholera wie kto w tych czasach tutejszym był..
c.d.n...
Słońce chyliło się ku zachodowi, dając w końcu walczącym upragniony wieczór, jedyną chwilę, w której mogli odpocząć od wojennego zamętu który pochłonął tak wielu z nich. Ostatnie promienie słońca padały na zakrwawioną broń, powyginane miecze i nieruchome twarze, które zastygły wpatrując się martwymi oczyma gdzieś w dal, w kierunku północy i ziem, na których przyszło im zginąć za kilka miedziaków. Gorzkie było to zwycięstwo i skąpane w krwi, która nigdy nie powinna się przelać o ile działaliby szybciej i skuteczniej. Robili co mogli, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyli. Dla Norana to wszystko było już tylko chędożonym pieprzeniem. Żałosnym tłumaczeniem się złodziejaszka, któremu przyszło zawisnąć na szafocie. Klął i wygrażał niebiosom na przemian, by w końcu zamilknąć w przerażającym spokoju, który nie zwiastował niczego dobrego. Był wściekły i zrezygnowany. Rozpaczający, a jednocześnie tak bardzo nie mógł dać temu upust w żaden sposób. Miał do tego prawo. Zginął jego krewniak.
Pomimo tego, że oboje wiedli trudny żywot wojownika i śmierć nie była dla nich niczym nowym, uderzyła w niego tak mocno. Myślał, że będzie przygotowany... jednak czy kiedykolwiek człowiek będzie gotowy na stratę swoich najbliższych? Myślami powiódł do tamtych chwil, kiedy na swoich czerwonych od krwi dłoniach niósł zimne ciało Aleksieja. Kiedy półprzytomny od strachu i adrenaliny przymknął po raz ostatni jego oczy. Wróciły wspomnienia i przez krótką chwilę widział w Aleksieju swojego brata. Okrutny los, znów zataczał szydercze koło. Jak powiem im wszystkim kiedy wróci do Visco? Jak powiedział swojej rodzinie o śmierci brata?
Wieczorem zapłonęły stosy pogrzebowe, na których ułożono poległych duralevów, a pośród nich wyróżnionego Aleksieja - odznaczonego orderem honoru. Chowano ich z całym rynsztunkiem, żeby trafili do Niebiańskiej Hordy jako dumni duralevowie. Żeby bogowie wiedzieli, z kim mają do czynienia. W przypadku orków wykazano się znacznie mniejszą wyrozumiałością rzucając ich na jedną kupę i zwyczajnie podpalając. Czy ktokolwiek jednak dziwił się temu? Na tle rozpalonych ogni odciskała się wyraźnie sylwetka Norana oraz Aveskela, który ułożył dłoń na jego ramieniu w iście ojcowskim geście. W końcu jednak opuścił dłoń znikając w mrokach nocy pojąwszy, iż zwyczajnie potrzeba mu chwili czasu. Czas leczył rany, jednakże czy na pewno? Któż wie... mroźny północy wiatr począł łopotać sztandarami i wślizgiwać się pod szaty, tylko po to by za chwilę znów przejąć niewypowiedzianym chłodem śmierci. Czynił ostatnie honory Aleksiejowi, co Noran wyjątkowo docenił okrywając się mocniej wilczym futrem i wpatrując nieobecnym zielonkawymi oczyma w tańczące na stosach ogniste jęzory. [/I]
Większość popołudnia spędziła na czyszczeniu zbroi Kła - tak, było tego sporo. Samo zdejmowanie opancerzenia gada zajmowało wiele czasu, w czym całe szczęście pomagał jej sam Kieł- który to wykonywał idealnie wszelkie polecenia, ułatwiając tym samym wszystkie zabiegi - oraz dwóch feydorów.
Elfka wykonywała wyuczone ruchu, raz za razem przecierając delikatną szmatką pancerz wiwerny. To było cenne żelastwo, choć Vilithiel nie miała o tym pojęcia. Wykonane przez Nomolosa tak dawno temu, że zdawać by się mogło, że w poprzednim życiu wręcz, kiedy ten jeszcze miał swój zakład w Hedinsey, a opowieści o nadchodzących dzikich były traktowane przez wielu jak bajki przewrażliwionych bab. Talani przyjęła dar od krasnoluda, nie mając pojęcia jak bardzo cenny był i ile pracy jego wykonanie kosztowało. Tylko dzięki temu, że była takim laikiem prezent przyjęła, bo gdyby tylko choć w połowie wiedziała ileż on kosztuje, nie potrafiłaby go od przyjaciela przyjąć. Metal lśnił coraz bardziej w popołudniowym słońcu z każdym ruchem jej dłoni. Wzrok Vilithiel zatrzymał się na wyraźnym pęknięciu, a brwi zbiegły się, gdy pojęła co się stało...
Praca pozwalała zapomnieć o tym, co widziało się podczas walki. Dzięki niej można było odeprzeć myśli i wspomnienia, które uparcie pod powieki się wrzynały. Zwykle udawało się to bez większych problemów, jednak dziś było zdecydowanie trudniej.. Dzisiejszego dnia myśli uparcie kierowały się w kierunku tych, którzy układali ciała poległych, by przygotować ich ciała do ostatniej posługi, jakiej żywi chcieli im udzielić i do bliskich tych, których mieli niedługo pożegnać...
Patrzyła na płomienie uderzające w górę i na iskry skrzące się na ciemnym niebie, próbując jakieś słowa odpowiednie w głowie swej znaleźć, ale żadne nie przychodziły jej na myśl. Można powiedzieć, że znała Norana całkiem nieźle, ale były to tylko pozory. Spotykali się zwykle w sytuacjach zagrażających życiu, tak naprawdę o swoim nie wiedząc nic. Wiedziała, ze dziś potrzebował kogoś bliskiego, kogoś kim ona nie była, a mimo wszystko czuła, że powinna wykonać jakiś gest. Miała wrażenie, że stopy wrosły jej w ziemię, bo z trudem udało się jej je podnieść, gdy wreszcie zdecydowała się podejść do duraleva. Stanęła obok niego i chwilę milczała, patrząc wciąż w ogień. Wiatr zataczał koła i bawił się dymem, który otaczał ich czasami i drażnił oczy.
- Zbroja Kła jest poważnie uszkodzona - powiedziała w końcu przerywając milczenie.
Spojrzała wreszcie na niego i wyciągnęła w jego stronę małą piersiówkę. Historia tego trunku była ciekawa, bo był to pierwszy alkohol jaki miała okazję wypić, a miało to nota bene miejsce w mieście krasnoludów, gdzie nie kto inny jak sam Nori ją upił do nieprzytomności.
- Pomożesz mi? - zapytała cicho.
Nie miała zamiaru go pocieszać, bo wiedziała, ze nie zdoła tego zrobić. Zdawała sobie sprawę, że jej słowa mu nie pomogą, ale chciała w ten pokrętny sposób dać mu do zrozumienia, że życie toczy się dalej, a on jeszcze wiele ma do zrobienia i nie powinien w bólu się zatrzymywać. [/I]
Tak, praca i upływ czasu z reguły pozwalał zapomnieć. Specyficzny dar jaki otrzymali chyba od bogów, aby zwyczajnie nie zwariować na tym padole łez. Wielu musiało odreagować w jakiś sposób, a jeśli nie uczynili tego w porę zaczynali wariować. Noran na własne oczy widział ludzi, którzy rzucali broń na polu bitwy łkając i wyjąc jak małe dzieci. Niektórzy szli na pewną śmierć nie zasłaniając się nawet tarczą przed ciosami. Jeszcze inni milknęli na resztę swojego życia, uwięzieni w klatce wspomnień i szczęku broni. Jednakże byli w górach, na wojnie i każdy kto nie będzie potrafił się w porę odnaleźć zginie. Prawo życia... i prawo bezlitosnych gór. Oddanie honoru zmarłym czyniło ich spokojniejszymi. Dawało nadzieję, że w razie porażki przynajmniej godnie odejdzie się z tego świata ku komnatom i ucztom Shora. Niewielu potrafiło to zrozumieć. Żołnierski zwyczaj.
W takich chwilach wszystkie słowa grzęzły w gardle, gdyż czy słowa są w stanie zwrócić życie? Nie. Dla ludzi północy zawsze liczyły się czyny, a nie wydumane słowa. Tym razem znów przegrał. Nie upilnował kolejnego z najbliższych. Była elfką, a to pozwalało spojrzeć jej na to wszystko z zupełnie innej, szerszej perspektywy. Ludzie byli na tyle ciekawi i zadziwiający, że rzadko wystarczyło sto lat aby ich dokładnie poznać. Niestety nieczęsto mieli przed sobą aż tyle czasu. Tym razem zniknął kolejny, którego nie zdąży już poznać.
Dopiero po krótkiej chwili zdał sobie sprawę z jej obecności i tego, co mówiła w tym swoim śpiewnym elfickim akcencie.
- Zbroja? - Zapytał po chwili niepewnym głosem, zwracając ku niej swoje zielonkawe, nieobecne spojrzenie. Był jak człowiek wyrwany z letargu, gdyż w jego głowie wciąż na nowo rozgrywała się ta sama tragiczna scena. Dopiero po krótkiej chwili słowa elfki zdołały do niego dotrzeć.
Wyciągnął dłoń po piersiówkę, tym samym musnąwszy lekko własnymi palcami o dłoń elfki. Wciąż była na nich jeszcze zakrzepła krew. Zdążył zmienić własne szaty i przygotować Aleksieja, jednakże nie zdołał zmyć tej chędożonej krwi. Znów zechciało mu się kląć, jednakże zadowolił się solidnym łykiem z piersiówki oddając ją po chwili.
- Yhm. - Odparł niepewnie, nie wiedząc czy robił to dla świętego spokoju, by nie urazić elfki, czy też aby zwyczajnie nie wpatrywać się w płonące stosy i gryzący dym z łatwością rozwiewany przez północny wiatr.
- Vilithiel... jak elfy chowają swoich zmarłych? - Zapytał niepewnie, odwracając się bokiem od pomarańczowego blasku jakie rzucały na jego zaciętą twarz tańczące płomienie, po czym ruszył za nią w kierunku tego wielkiego gadziska, któremu pokiereszowano w boju zbroję. [/I]
Trzymała w dłoni cały czas piersiówkę, która jej oddał, kiedy ruszyli w stronę legowiska Kła. Wpatrywała się przez ten czas w ich cienie, które kładły się na ziemi w postaci długich abstrakcyjnych wzorów. Z czasem, gdy stopniowo oddalali się od ognia, którego blask padał na ich plecy, stawały się coraz mniej wyraźne i Vili straciła zainteresowanie nimi.
- A bo ja wiem - stwierdziła w odpowiedzi na jego pytanie, lekko nawet wzruszając ramionami.
Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, jak komicznie musiało to zabrzmieć. Elfka, a zachowywała się tak, jakby nigdy nie słyszała o takiej rasie i ich zwyczajach prawie że.
- Znaczy.. - mruknęła nieco zawstydzona, drapiąc się po skroni i umilkła tak szybko, jak zaczęła.
Noran naprawdę niewiele o niej wiedział, tak samo jak i ona o nim zresztą, trudno było tak po prostu wytłumaczyć to, dlaczego tak niewiele wie o tradycjach swego ludu.
- Z tego co mi wiadomo, to na ziemiach mej rodziny ostatnio czy chcą czy nie chcą zmuszeni są palić ciała swych bliskich.. - podjęła w końcu, spoglądając na niego. - Nie mam jednak pojęcia, jak czyniono wcześniej, gdy zaraza nie zaglądała wszystkim do domów.
Powoli zbliżali się do legowiska wiwerny. Ciemny zarys jej sporej wielkości sylwetki majaczył już przed nimi. Elfka spojrzała w tamtym kierunku i spoważniała.
- Mogę ci opowiedzieć jednak, jak żegna się bliskich tam, skąd pochodzę - ton jej głosu zmienił się, a akcent obcy, który całkiem nieźle już kryła przed rozmówcami, teraz stał się wyraźniejszy. Śpiewny elfi głos, nabrał dodatkowo pewnej dźwięczności, czegoś, co przywoływało na myśl śpiew ptaków.
- Ci, którym nie dane było starości dożyć, są chowani na świętej ziemi, gdzie duchy przodków wciąż żyją. Ich ciała są pochłaniane przez ziemię, i to za jej sprawą mogą dołączyć do swych braci.. Wiesz.. - zerknęła na niego z błogim uśmiechem zaznaczającym się lekko na ustach. - Jest tam takie miejsce, gdzie, jeśli tylko dobrze się wsłuchasz w szum drzew, możesz usłyszeć szept tych, których nie ma już wśród nas. Usłyszeć ich opowieści. Posłuchać rad. - uśmiech zgasł, a elfia twarz znów powagi większej nabrała. - Jestem pewna, Noranie, że i tu takie miejsca są..
Mruknięcie wiwerny przerwało jej wywód. Vili zerknęła na Kła i uśmiechnęła się szeroko. Bogowie jej światkiem, zarówno ci których czciła i ci których miała w poważaniu, a na tych drugich zdecydowanie więcej miejsca w swych czterech literach musiała mieć, że ta stara gadzina była jej prawdziwie bliską istotą na tym świecie. Wszyscy, którym ufała odchodzili, w taki czy inny sposób, zostawiając ją z bólem po ich stracie, tylko Kieł był zawsze obok niej. Tylko jemu mogła ufać. Wiwerna znała już duraleva całkiem nieźle i nasłuchała się tego i owego o nim od talani. Była przyjaźnie do niego nastawiona. Problem był jednak tego rodzaju, że nawet wtedy wyglądała tak, jakby chciała spałaszować tego, na którego patrzyła, a teraz wyjątkowo ciekawił ją nie kto inny jak Noran właśnie...
[/I]
Lekko zaskoczony uśmiech pojawił się na nieruchomej dotąd twarzy duraleva kiedy usłyszał jakże zbytkową i prostą odpowiedź. Zaprawdę, los potrafił płatać najróżniejsze niespodzianki, z tym że dopiero czas pokazywał jakiego charakteru mogły one być. Elfka nie znająca elfów. Toż zaskoczenie. Bliżej jej chyba było do północy i tego wszystkiego niźli by mógł podejrzewać na samym początku, gdyż tak ją właśnie odbierał. Jako elfkę z południa, co to się od reszty tego długouchego tatałajstwa nie różniła niczym. Bo przeca wszystkie elfy takie same, jak się zwykło mawiać na północy wśród duralevów. Wiedzieli o sobie niewiele - to fakt, jednak Noran zawdzięczał jej więcej niż mogło by się wydawać. Na świecie nie było takiej wartości, za która można byłoby kupić przywrócenie wojownika do wojaczki, bądź też ojca do dzieci. Przykładów można by było mnożyć w nieskończoność, jednakże powinna się domyślić jak wiele znaczyło to dla prostego duraleva, który poza wojaczką nie miał niczego więcej.
- Więc opowiedz... - Rzucił niepewnie, wsłuchując się w śpiewny akcent elfki i zupełnie ignorując to, że gdzieś w oddali majaczył ciemny zarys sylwetki Kła. Słuchał, lecz jednakże pewna część jego duralevskiego rozumu wołała "Bzdura! Bajania zapitych dziadów i bezzębnych bab, o miejscach gdzie zmarli znów powracali do żywych. Choćby w tak delikatny i nieznaczący sposób.". Druga część natomiast chciała w to wierzyć... i tak też trwała, do momentu, w którym poczęli się zbliżać do wiwerny.
- Być może Vilithiel. Oby gdzieś tam istniały... - Odparł ze zrezygnowaniem, przerywając niemal błyskawicznie kiedy dostrzegł parę gadzich oczu wpatrujących się w niego niczym na jakiś przyszły posiłek. Mimowolnie jego palce otarły się lekko o rękojeść Dumki. Ot, zwykły odruch wojaka.
- Dlaczego się na mnie tak gapi? - Zapytał po chwili, spoglądając z zaciekawieniem na Vilithiel i oczekując jakiś większych wyjaśnień. Widział Kła i to kilkukrotnie, jednak nigdy z odległości porządnego kłapnięcia uzębionego jak sztylety pyska. Kawaler Cerelain, który w życiu widział tak wiele, który w bitwie o Vyzno mierzył się z Krabami, Śnieżynkami i Vantraxem, który widział na własne oczy plugawego Ilentusa bał się jednej wiwerny, a jeśli nawet nie bał to odczuwał przynajmniej przed nią olbrzymi respekt. Cholera, że też takie bestie zawsze dają się okiełznać wątłym kobietom... zupełnie jak z Abominacją. Najwidoczniej prawdziwym było stwierdzenie, że tak naprawdę wszystko toczyło się wokół baby... albo bab jak kto woli. [/I]
Sama nie byłą jakoś szczególnie wierząca, choć to słowo nie jes doskonałe w świecie, gdzie trudno nie wierzyć w istnienie bogów, którzy odciskają na nim widzialne piętno, a ich obecność nie jest żadną tajemnicą nie do przejrzenia. Ona bardziej nie potrafiła stanąć po którejkolwiek ze stron, żaden z nich nie przemawiał do niej w pełni.
- Wiesz, tak po prawdzie, to może być i tak, że to święte miejsce, to gdzie szepty duchów przodków są słyszalne to.. - wykrzywiła lekko wargę, zerkając na niego.
Nie była pewna czy to co powie za chwile jest dobrym pomysłem, bo Noran był teraz w takim nastroju, że zapewne potrzebował choć nikłej nadziei na to, ze uda się mu gdzieś jeszcze obecność bliskiej osoby, którą stracił niedawno poczuć. Trudno było jej jednak utrzymać język za zębami, a do tego udawać coś. Była niestety szczerą osobą, którą się ceniło i lubiło do momentu, w którym nie była zmuszona powiedzieć czegoś o rozmówcy, co niekoniecznie mogło się mu spodobać.
- Wychowałam się w mieście suele z dala od całego tego tałatajstwa - wzruszyła ramionami lekko, podchodząc do wiwerniej zbroi. - Jak wiesz, ci z nich, którzy starości dożyć zdołają, przemieniają się z czasem w drzewa. Zwykle ci starci podążają właśnie w to miejsce, by z czasem połączyć swe korzenie ze swymi bliskimi. Czasami, gdy tam byłam, miałam wrażenie, ze to nie duchy tam przemawiają, ale właśnie ci, którzy tam wciąż żyli, choć już pod odmienna postacią..
No i tyle było z jej wiary. Spojrzała na duraleva, zastanawiając się czy jej słowa nie sprawiły mu przykrości. Przed chwila próbowała dać mu nadzieję, by teraz stwierdzić, ze sama ma ku temu wątpliwości.
- Być może jednak nie dane było mi wszystkiego tam zobaczyć, bo, jakby nie było, nigdy w pełni nie należałam do tamtego miejsca i nie wszystko mogłam zrozumieć tak, jak suele zamieszkujący je..
Kieł prychnął raz jeszcze, zerkając na męzczyznę. Vilithiel widząc to, podeszła do niego i szturchnęła bestię w policzek.
- Dlaczego się patrzy? A nie wiem...Może i kolacja była za mała? - zapytała, szczerząc się przy tym. - Kieł czasami tak reaguje, kiedy jakiś mężczyzna się pojawia w pobliżu. Nie przejmuj się nim - łatwo powiedzieć komuś, komu wiwerna z ręki jadła.
Niemniej Noran widział już nie raz, ze wiwerna była całkowicie posłuszna talani, a przecie ta nie miała powodu, by chcieć mu poharatać to i owo, to i obawiać się niczego nie musiał.
Elfka przesunęła zbroję na tyle na ile sama mogła to uczynić. Uszkodzenie było teraz o wiele bardziej widoczne. W miejscu gdzie część osłaniająca grzbiet łączyła się z harmoniką chroniącą szyję było wyraźne pęknięcie. Kilka łączących te dwie części elementów po prostu odpadło, co groziło rozłączeniem się ich w efekcie w najmniej odpowiednim momencie. [/I]
Było to mądrym posunięciem z jej strony, gdyż Noran nie lubił mieć przed sobą fałszywych złudzeń, ani brnąć w straceńcze sentymenty. Nie chciał przechodzić znów tego samego, co w przypadku jego brata. Prawdę mówiąc był nawet jej wdzięczny. Wdzięczny, że powiedziała prawdę.
- Ech... we wszystkim musi być jakiś haczyk. - Odparł ze zrezygnowaniem, a na jego twarzy nie mogła dostrzec niczego więcej jak nieudolnego uśmiechu. Tak, mogło to dotyczyć dziwożon i innych leśnych stworzeń, ale nie ludzi. Byli zbyt bardzo przyziemni... zbyt szybko umierali, bez żadnych nadziei powrotu. Nic tylko zapłakać nad tym swoim marnym losem i z pewnością znów pogrążył by się w tej swojej sentymentalnej zadumie, gdyby nie fakt, że miał przed sobą bestię wielkości stodoły jeśli jeszcze nie większej. Ba, gadziszko wpatrywało w niego jeszcze te swoje oczyska, a wątła elfka, ot tak zwyczajnie klepnęła go w policzek, jakby nawet próbowała się z nim droczyć.
- Może upatruje rywala? - Zapytał z lekką dozą szacunku, podchodząc bliżej ośmielony słowami i czynami elfki. Poza tym sam Kieł nie chciał mu chyba zrobić niczego złego, bo jeśli tak miał ku temu okazję znacznie wcześnie. Wystarczyło, że kłapnąłby tymi swoimi zębiskami na polu bitwy, a z dzielnego duralevskiego wojaka pozostały by jedynie para bezpańskich nóg odgryzionych do pasa. Brr... chędożone zębiska. Pomimo tego podszedł bliżej, przysuwając się nieco do elfki żeby móc dojrzeć owe uszkodzenia. Chwilę patrzył na nie z nieciekawym wyrazem twarzy, po czym zielone oczyska skierowały się na twarz elfki.
- Nie jestem kowalem, a nawet gdybym był to powiedziałbym, że tutaj niewiele da się zrobić. Trza byłoby przekuć te pęknięcie i dopasować płyty, pewno i tak się powykrzywiały. - Rzucił spokojnie, wycierając resztki zakrzepłej krwi o spodnie i drapiąc się po głowie.
- Mogę je jakoś połączyć, żeby się trzymały i nie rozpadły jak gad będzie latał. Zdejmij mu sama te płyty, bo mię jeszcze pogryzie. Masz narzędzia? Jakiś młot, kleszcze i przecinak? - Zapytał po chwili, skupiając swoje myśli na pracy. Tak, dar od bogów znów działał, a Noran jako człowiek praktyczny i żyjący chwilą dość szybko zapominał o horrorze bitwy. Przynajmniej na jakiś czas.
- Vilithiel powiedz mi jeszcze... czyja to robota? - Zapytał zaciekawiony odpinając od pasa szablę i układając ją na ziemi, tuż obok łapy Kła, co by zrozumiał, że on mu krzywdy zrobić nie chce to i on jemu nie powinien. Choćby z grzeczności. [/I]
Większość osprzętu została ściągnięta już wcześniej, w ciągu dnia. Tak by zwierzę nie męczyło się zbytnio, tym bardziej, że pierwszej młodości nie było. Teraz talani, z pomocą duraleva, ściągnęła całą resztę, by mężczyzna mógł przyjrzeć się uważniej zbroi. Przez cały ten czas Noran mógł czuć na sobie nie tylko spojrzenie Kła, ale i jego oddech, bo ten perfidnie sapał mu do ucha. Oddech jego najgorszy nie był, bo i w końcu samą zieleninke jeno staruszek wcinał, ale i tak miało się wrażenie, że gdyby wiwerna kichnęła na niego, to nie mógłby się od ziemi przez to odkleić. Dziewczyna kontrolowała jednak sytuację i jedno jej spojrzenie wystarczyło, by zwierz cofnął łeb.
- Rywala.. - parsknęła rozbawiona. - Pewnie i coś jest w tym co mówisz, a jeśli byłaby to prawda, to mógłby się wstydzić, bo dziadkiem moim mógłby być, jakby przeliczyć to i owo - dodała jeszcze rozbawiona.
Elfka wymyśliła zajęcie dla Norana specjalnie, chcąc jego myśli odciągnąć od tego co niezbyt przyjemne było, ale teraz zachowywała się naturalnie i sama ewidentnie też w pracę się wciągnęła.
Przypatrywała się uszkodzeniom i słuchała duraleva, ale mimo usilnych starań nie wszystko było dla niej jasne. Nie była kowalem, zbrojami też nie interesowała się, robiła tylko to, co Nomolos jej kazał wykonywać codziennie, by zachować sprzęt w dobrej kondycji.
- Uhm.. - mruknęła koniec końców, wykrzywiając lekko usta, a jej mina jasno mu powiedziała, że Vil niewiele zrozumiała z tego co jej rzekł. - Znaczy da się naprawić? - zapytała, spojrzenie na niego przenosząc i upewniając go we wcześniejszych przypuszczeniach zarazem.
Kolejne pytanie Norana o narzędzia wyraźnie ją rozbawiło.
- Czekaj...czekaj.. - zaczęła rozglądać się dookoła siebie, tak jakby zaiste czegoś szukała. - Powinnam to mieć w torebce...
Rozbawienie talani było coraz wyraźniejsze. tak, gdyby miała torebkę przy sobie, to zapewne miałaby w niej nie tylko sprzęt do zrobienia nowej zbroi, ale i całą zbroję. Tylko kto by to znalazł?..
- A, patrz, nie zabrałam jej ze sobą - uśmiechnęła się szeroko, znów na niego ciemne oczy kierując. - Nie mam żadnych... Ale w obozie powinien być ktoś, kto cokolwiek takowego posiada.. - dodała już poważniej.
- Przed Vyzno, kiedyśmy wszyscy do bitwy się szykowali, udałam się do stolicy, do przyjaciela feydora, był doskonałym rzemieślnikiem i to on wysłał mnie do niejakiego krasnoluda - uśmiech Vil poszerzył się wyraźnie na wspomnienie. - Wykonał zamówienie, choć z pewnym opóźnieniem, ale w ramach rekompensaty dał mi pewien gratis, aż szkoda, ze ci go pokazać nie mogę - parsknęła głośnie, przesłaniając usta. - Sporo przeszliśmy z tą zbroją...ale udało się, jak widzisz, później nawet przyszło nam razem walczyć pod Vyzno. To dzieło Nomolosa, krasnoludzkiego mistrza, który mym przyjacielem jest, a który zrobił to, gdy jeszcze rzyci na żadnym tronie nie płaszczył - ton głosu zabarwiony był radością, rozbawieniem i dumą. Nie było w tym nic dziwnego zresztą, bo posiadanie przyjaciela było chyba najcenniejszą z możliwych rzeczy, a fakt, że to była przyjaźń pomiędzy krasnoludem i elfem dodawała jej niewątpliwie pikanterii. [/I]
Noran nigdy nie podejrzewałby, że gadzisko jest już tak starego wieku. Jemu wyglądał na całkiem młodego, wyrośniętego mordercę, który stanowi nielichy argument w każdej bitwie. Toż kuźwa, nawet ze smokami mógł się mierzyć, jeśli jakiekolwiek pozostały jeszcze w krainie. Noran rozważał czy by czasem delikatnie nie trącić z impetu łokciem gadzisko, za to perfidne sapanie, jednakże elfka zareagowała w porę nie musząc przyglądać się temu całemu "siłowaniu" na to ile może sobie który pozwolić.
- Bardzo śmieszne długoucha. - Odparł jej kąśliwie, słysząc uwagę o narzędziach i podręcznej torbie z nimi. Prawdę mówiąc jego również to rozbawiło, jednak starał się nieco powstrzymać. Choćby ze względu na Aleksieja i jego stos, po którym wciąż tańczyły rozgrzane jęzory ognia. Zresztą nie spodziewał się, że elfka miałby pojęcie o jakimś młotku kowalskim, czy przecinaku. Ba, ważne że się na czarach znała, co im już kilka razy dupę uratowało.
- Toć je wyczaruj jak umiesz. - Odparł z niejaką dumą, że na świecie są jeszcze rzeczy, których magia nie załatwi ino ciężka praca i sprawne łapy duraleva.
- Gratis? - Ożywił się nieco, unosząc brwi w geście zaskoczenia. Co krasnolud mógł takiego wręczyć elfce, że pokazać nie chciała, ale miało duże znaczenie. Nosz bliad, ale skoro nie mówiła to duralev sam musiał sobie dopowiedzieć.
- Szto ci ten krasnolud wykuł, że pokazać nie możesz? Jakiś stalowy pas cnoty, czy cuś? - Rzucił z rozbawieniem i wyraźnym duralevskim humorem.
- Widać, że dobra robota, ale czekaj... Nomolos. To nie ten, na którym ponoć krasnoludy sąd boży chcieli robić? Znaczy posłuszeństwo wypowiedzieli? - Zapytał po chwili przypominając sobie Vyzno i plotki, jakie słyszał o walkach w innych rejonach "stolicy północy". Cóż można było przez cały żywot godnie walczyć niezapamiętanym, jednakże jedna porażka będzie pamiętana przez wszystkich. Tak tan świat urządzono.
- Elfy z krasnoludami się kumają, ech będzie koniec świata. Dobra Vilithiel idź poszukaj tych narzędzi. Młota, szczypiec i przecinaka, pewno kwatermistrz feydorów będzie je miał. Powiedz też tej gadzinie, żeby mnie nie ruszała jak pójdziesz. - Dodał po chwili, zsuwając ostatnie fragmenty zbroi i rozkładając je przed sobą na trawie. W czasie gdy ona szukała narzędzie, duralev rozpalił ognisko oraz przyciągnął zaimprowizowane kowadło, sklecone z kilku sztab żelaza. [/I]
Zmrużyła oczy, udają strasznie zagniewaną, gdy Noran kazał jej narzędzia wyczarować. Oczywistym jednak było, że uśmiech z trudem powstrzymała, by ten na buzi się nie pojawił.
- Czekaj, teleportuję się tylko do Nomolosa i zobaczę co ma akurat na stanie - stwierdziła, o mały włos nie pokazując mu języka.
Doszła jednak do wniosku, że wieczór ten był mimo wszystko na tyle poważny, że nie powinna się zachowywać w ten sposób.
Na wspomnienie gratisu otrzymanego od krasnoluda uśmiechnęła się zadziornie, przez moment nawet i wargę zagryzając.
- Nawet nie wiesz jak blisko żeś był z tym pomysłem - odpowiedziała brew jedną jednocześnie unosząc ku górze. - Niemniej nie cnotę to chroni, bom była na tyle głupia, że ją oddałam, a bogowie mi świadkiem, nie ma chyba na świecie mężczyzny, któremu była ona przeznaczona.
Ostatnie słowa z żartobliwych stały się nieco bardziej poważne. Faktem było, że Vilithiel nie miała szczęścia w miłości, została skrzywdzona na tyle mocno, że teraz po prostu zamknęła się przed całym światem i tyle. Postawa tchórza - nie otworzysz się, to i nikt cię nie zrani - była dość bezpieczną trza przyznać.
- Tak czy siak przyjaciel zadbał, by to co pozostało nie zostało już naruszone - zakończyła jednak szybko, znów przechodząc na żartobliwy ton, bo i strach przed otwieraniem się dotyczył wielu sfer jej życia.
Uśmiechnęła się, może ciut wymuszenie teraz, ale i tak ładnie, po czym odwróciła na pięcie i truchtem ruszyła w stronę obozu. Noran zaś pozostał w towarzystwie Kła, który teraz ponownie nabrał ochoty na obwąchanie go. Przypominał trochę wielkie namolne i cholernie ciekawskie dziecko. Duralev musiał przetrwać kilka minut z wiwerną, bo talani zeszło trochę nim znów pojawiła się obok niego. Ciężkie narzędzia z łoskotem upadły na ziemię, a chwilę potem obok nich i elfka klapnęła.
- Trza było nie zgrywać siłacza i jednak zgodzić się, gdy pomoc oferowano - mruknęła, ocierając jedną dłoń o drugą, na której to ślady smaru pozostały. [/I]
- Mię dotkniesz gadzino to jak Shora kocham przypierdolę. Szto nigdyś durala nie widział i nie wąchał? Takie światowe gadzisko, pewno w stolicy stajnie własną ma, zgrabne elfki po plecach wozi, a na północy nie był. - Kontynuował dalej swoją jednostronną przemowę z Kłem, który bez przerwy próbował albo zirytować albo poznać Norana, który to małą miał ochotę na wypicie kilku głębszych z nowo poznaną gadziną zważywszy na niewesoła sytuację i wizję powrotu do domu. Poza tym ciągle pozostawał w niejakim głębokim zaciekawieniu, co też miała długoucha na myśli mówiąc mu, że prawie trafił w sedno i krasnolud ochronił jej to co zostało... ale co psia mać? Tak też wyczekiwał powrotu elfki, która pewno zniknęła w feydorskim obozie porwana na pustynię, a przynajmniej tyle jej to czasu zajęło jakby stamtąd musiała wracać. Mogła przynajmniej jakąś ciepłą strawę jeszcze do tego przynieść.
- Cierp ciało co żeś chciało. - Odparł do zmarnowanej elfki, szukając w półmroku upuszczonych z łoskotem narzędzi. Był młot, był przecinak czyli co mógł to zdoła wykonać o ile nie oślepnie przy tym lichym świetle. Zresztą, zawsze mógł też ciąć "na czuja", niech czary ratują elfkę kiedy jej się zgrabna rzyć z siodła podczas lotu zsunie. Duralev zakasał jeno rękawy koszuli, spluwając na bok niczym wytrawny majster, po czym sięgnął po manierkę elfki z wódką pociągając solidnego łyka, a gdy napotkał jej wzrok odparł z wytłumaczeniem.
- Żeby się ręcy nie trzęsły. - Skoro tak działała większość rzemieślników na północy, to nie dziwota, że durale rzadko można było ujrzeć w pełnej zbroi płytowej. Zwyczajnie by im się porozsypywały.
- Dobra, eto chodź. Za słabe mam ognisko, a trzeba pękniętą płytę porządnie rozgrzać by młotem wyklepać i nadać kształt. Musisz rzucić jakiś czar... coś z ogniem. Dla kogoś kto nad łbami orków latał i błyskawicami ciskał to nie będzie chyba wielki problem. Tylko mi łap nie popal. Dobra, zaczynaj. - Rzucił rozkazująco, układając płytę pancerza na kowadełku i ściskając młot w dłoni. [/I]
Kieł prychnął w odpowiedzi Noranowi, przez to ten delikatną wilgotną mgiełkę dookoła swej twarzy mógł poczuć. Oczywiście wiwerna nie mogła ani zrozumieć jego słów, ani tym bardziej odpowiedzieć na nie, a mimo to, kiedy tak te wielkie ślepia w wąskie źrenice uzbrojone w niego wlepiała, duralew miał wrażenie, jakby chciała rzec coś w stylu, że może i widziała, ale do tej pory nie miała okazji go spróbować.
Pogawędkę przerwała jednak talani, która z gracją godną południowej szlachetnej krwi elfki wyrżnęła złom na ziemię, a potem sama przy nim się rozsiadła.
- Mam nadzieję, że byłeś grzeczny i nie sponiewierałeś maleństwa? - zapytała i o dziwo słowa te kierowała w stronę Norana, choć w sumie nawet i jeśli mówiłaby to do Kła, to niewiele mniej komicznie by to zabrzmiało, bo jakoś ani jeden, ani drugi maleństwa nie przypominał.
Uśmiechnęła się pod nosem, widząc jak mężczyzna spory łyk trunku z bukłaka pociągnął. Potaknęła z przesadnym uznaniem, przyjmując trunek, który jej oddał, po czym sama kilka mniejszych łyków z niego upiła.
- Żeby... bo smakuje.. - stwierdziła, krzywiąc się nieco i ocierając usta. - No i czasami pomaga nie tylko na trzęsące się ręce.
Kolejna prośba duralewa spotkała się z niezbyt entuzjastycznym przyjęciem. Vilithiel wzruszyła ramionami i zaplątała ręce na piersi, po czym obrażone spojrzenie posłała żelastwu trzymanemu przez mężczyznę.
- Mogę cię jeno pierunem połaskotać, jak ci wrażeń brakuje. Może i sfajczy ci to i owo, ale nie rozgrzeje do czerwoności.. - wzruszyła ramionami. - niczego.
Cóż, ten żywioł akurat posiadała może i w sercu, ale z pewnością władać magią jego nie posiadała. Zerknęła przez ramię na ognisko, które za małe było z tego co mężczyzna rzekł. Wiedziała, jak mogłaby je powiększyć, akurat tutaj magia z pomocą mogła jej przyjść.
- Czekaj no, poradzimy sobie jakoś.. - odwróciła się bokiem do mężczyzny i jedną dłoń uniosła układając palce w dziwny, wręcz nienaturalny gest. Co jak co, ale palce to te magusy miały cholernie wygimnastykowane. Druga dłoń talani spoczęła na jej piersi, gdzie talizmany pod koszulą schowane pozostawały. Kilka słów i wiatr delikatny mógł poczuć. Wszystko szło gładko, ogień rozbłysł mocą większą, ale nagle jeden bardzo szybki podmuch, który czuprynę Norana zmierzwił mocno i nawet Kła zainteresowanie wzbudził, zdmuchnął dosłownie ognisko z ziemi. No i tyle by było po światełku.
- Psia mać..
[/I]
W odpowiedzi na pytanie otrzymała tylko przedrzeźniający uśmiech, gdyż jak prawdziwie zauważyła i jednemu i drugiem daleko było od potulnego maleństwa, zważywszy na to, że wieści o pojedynku Norana z Kłem jeszcze długo nosiłby się po krainie. Ba nawet może zasłużyliby sobie na jakąś balladę o szlachetnym duralevie, co pobił smoka i uratował szlachetnej krwi elfkę z południa. Ludzie w dzisiejszych czasach lubili chwytać się takich bzdur, bo przynajmniej pozwalały zapomnieć o niedawnych wydarzeniach. Z dumą odnotował też, że pijąc kilka kolejnych "łyczków" z manierki nawet bardzo się nie skrzywiła. Będą z niej jeszcze ludzie... albo porządne elfy.
- Bogowie obronią przed plugawą magią. - Odparł z dumą młodego pyszałka, pokazując gdzie mate wszystkie grożenia czarami i siłami nieczystymi, które miałby go niby rozgrzewać. Miał gorzałkę, a ta rozgrzewała wystarczająco. Noran obserwował jej dalsze działania z zaciekawieniem, a w szczególności moment, w którym składała dziwnie palce. Połamie sobie jeszcze - przemknęło mu zgryźliwie przez głowę, jednak tym razem komentarz zachował dla siebie. Kolejnych nie mógł już jednak pozostawić sobie.
- Magowie. - Rzucił z dezaprobatą, spoglądając na rozwalone ognisko i zaaferowanego Kła. Przeczesał jeno palcami zmierzwione włosy, spojrzał jeszcze raz na porozrzucane drwa, przeklął pod nosem i wyrzucił z łoskotem trzymany młot, tak iż odbił się z brzdękiem od blach i pozostałych narzędzi.
- Chędożyć to, gówno z tego będzie a nie robota dzisiaj. Trudno, jutro najwyżej damy to do oddziałowego płatnerza feydorów, niech on z tym cuduje. Lepiej chodźmy do namiotu się napić, Aleksiej na pewno nie miałby nam tego za złe. - Rzucił ze zrezygnowaniem, podnosząc szablę i skórzany kaftan. Rzucił jeszcze jedno pożegnalne spojrzenie gadzinie, po czym ruszył do wojskowego namiotu w towarzystwie elfki. Cóż, wszyscy uznali, że ten co darł się w bitwie najgłośniej i burdlem zarządzał zasługuje na jakiś porządny skórzany namiot, a poza tym z pewnością mu się przyda po śmierci... no właśnie. Wnętrze wysokiego skórzanego namiotu oświetlało kilka świec ustawionych na kufrze przy polowym łóżku. Mniej więcej pośrodku znajdował się drewniany stół, a na nim żelazna zastawa z kielichami i talerzami. Reszty wystroju dopełniały zebrane z orków miecze i tarcze oraz przedziwne malunki feydorów na płachtach, co ponoć miały złe duchy odganiać. Noran rozejrzał się bacznie dookoła, po czym ruszył do kufra grzebiąc w nim zapamiętale, tak iż dało się słyszeć brzdęk szkła.
- Co wolisz wódkę czy wino? Albo nie, jest jeszcze jakaś śliwowica. - Rzucił przez ramię, przyklękając obok kufra.
Patrzyła ze zrezygnowaniem w pozostałości ogniska, które za jednym zamachem rozsypało się za jej sprawą po najbliższej okolicy. Piękno magi ponoć tkwi w jej nieprzewidywalności. Cóż, do takiego wniosku z pewnością mógł dojść jeno ten, który nigdy z ową nieprzewidywalnością nie miał do czynienia.
Talani kochała magię, ale w takich chwila jak ta miała mieszane uczucia. Z jednej strony uświadamiała sobie, że z talentu magicznego powinno korzystać się w ostateczności - choćby i dlatego, by uniknąć takich niepotrzebnych niespodzianek, z drugiej przypominała sobie też i o tym, że choćby i nie wiadomo jak długo magię studiowała, to ta i tak nigdy nie będzie dla niej całkiem jasną i zawsze cień niepewności pozostanie. Magia była jak kobieta, tak naprawdę nigdy nie pozwalała poznać się do końca i zawsze trza było brać taką ewentualność pod uwagę, ze tej strzeli coś do łba, za przeproszeniem i w siną dal powędruje.
Elfka stałą tak w osłupieniu, patrząc na ognisko i nawet nie zareagowała zbytnio na parsknięcie Norana. Ba! - nie zaprotestowała też jakoś szczególnie kiedy ten "odwrót" nakazał. Jeno wzdrygnęła się, wyrywając się z osłupienie, gdy ciężkie żelastwo niedaleko niej upadło. Poczłapała za mężczyzną, przybita wyraźnie swoim "popisem", a wchodząc do namiotu klapnęła bezwładnie na pierwszym lepszym siedzisku.
Ona sama pod gołym niebem spała. To był jej wybór, bo dzięki temu niedaleko Kła była, a i jakoś nieszczególnie wygodnie czułaby się w jakichś wygodniejszych pieleszach, nawet jakby takowe kto jej zaproponował. A nie zaproponował. Miała w nosie wygody. Odmówiłaby, ale nie miała czego, bo nikt nawet nie uznał, ze powinno się jej jakoś ułatwić pobyt wśród obcych praktycznie osób.
- Mocniejsze - odpowiedziała duralevowi, rozglądając się po namiocie.
Właściwie co ona robiła na tej wyprawie? Po raz kolejny ryzykowała własnym życiem dla sprawy, która w sumie jej nie dotyczyła. Ileż razy już szła gdzieś, bo ja poproszono po prostu? Bo ktoś, komu zaufała ją poprosił? Ileż razy też jeszcze pozwoli by zaufanie to zawiedziono?
- Chyba gdzieś się pogubiłam.. - oho, zanosi się na kobiece rozmyślania, wszelcy duralevowie, jeśli im życie miłe, winni się ewakuować jak najszybciej. - Nawet magia ma mnie w rzyci. Nawet jej nie mogę już ufać. Nie mam pojęcia co tutaj robię i jeszcze zbroja od Nomolosa się zniszczyła, o... Do rzyci z tym... - wzruszyła ramionami, wzrokiem odszukując kubka, który miała nadzieję ten szybko jej napełni.
Zwykle nie marudziła często. Zwykle wszystko starała się w sobie stłumić, ale czasami przychodził taki moment, impuls właściwie, który całą tą jęczącą machinę w ruch wprawiał.
- Się robi. - Odparł z wyuczonym akcentem, po czym wyciągnął z drewnianego kufra solidną ciemnozieloną butelczynę w wiklinowym opleceniu gdzieś do połowy wysokości tak, co by trudno było zgadnąć zawartość. Gorzałkę trza było zawsze chować, bo rozsądny duralev wiedział, że prędzej czy później i tak się przyda. Abstynencja musiała być zaprawdę jakąś wyjątkowo ciężką karą od bogów, zważywszy na to, iż Shor prędzej wyrzuciłby wszystkie swoje miecze niźli pozwolił na taki obrót spraw.
Norna również nie walczył dla siebie. Prawdę mówiąc, żadne bitwa nie była jego. Nigdy nikomu jej nie wytoczył i w rzyci miał wszelkie powody. Niezbyt obchodziło go, że Visco potrzebowało nowych ziem skoro i tak gnieździli się w międzyrzeczu. A szczytem kretynizmu były już wojny wywoływane przez kłótnie kochanków, bądź chędożonych bojarów, co to kuśkę mieli za małą i jakoś się inaczej chcieli popisać. Był żołnierzem. Wykonywał rozkazy i maszerował za szarą pierdoloną piechotą. Żadne to wyróżnienie, a że robił to naprawdę dobrze dostawał odznaczenia psia mać! W końcu rozmawiała z kawalerem Cerealin! Jedyna bitwa na której mu zależało to Vyzno. Dzicy spalili Visco i należało im się odpłacić piękne za nadobne.
- Mój krewniak zginął w bitwie. - Rzucił ponuro, co by zakończyć tą całą licytację elfki kto ma w życiu gorzej i kogo tak naprawdę bogowie nie lubią. Wygrywał na całej linii... za co powinno mu się polać w nagrodę. Albo na pocieszenie. Krótki brzdęk odkorkowanej butelki i stalowych kubków stawianych na blacie stołu. Chlupot przelewanej gorzałki. Ciepły grzejący ogień, który rozlewał się chwilę potem w gardle po wzniesieniu toastu "za Aleksieja" i szybkim wydudnieniu kubeczka do dna. Zasiadł naprzeciwko niej na prostym krześle przystawionym do stołu, po czym rozlewał dalej w milczeniu. Po kilku głębszych... i płytszych pokaźna butla zaczęła świecić pustkami, a trza było przyznać, że pił z nią równo i ciągle pilnował aby nie ujrzała dna stalowego kubka. Skoro zaczęło brać duraleva, z elfką musiało być nie inaczej. W końcu jednak nie wytrzymał milczenia.
- Długoucha... myślisz, że jeśli bym tam był... że jeśli ty byś tam była... że jeśli miałbym sprawniejszą dłoń... nie doszłoby do tego kurwa? Że Aleksiej i pył z jego kości nie latał by teraz targany przez ten pierdolony północy wiatr, co? - Rzucił gorzko, odstawiając głośno własny kubek.
- Ilu najbliższych widziałaś martwymi, hę? Widziałaś jak zabijają ich na twoich oczach, a ty nie mogłaś zrobić kurwa nic? Masz w ogóle jakąś rodzinę? -
Prawdopodobnie gdyby elfka piła tak szybko i tak dużo jak i duralev, to - biorąc pod uwagę jej gabaryty i jakżeż częste inaczej kontakty z alkoholem - miałby biedny Noran obok siebie coś na kształt żywego trupa. Z pewnością jednak taki stan rzeczy nie rozwinąłby nad to tejże historii - choć pijackie sny Vilithiel może i w sumie całkiem ciekawe by były - dlatego lepiej uznać, ze talani jednak parę kolejek jakoś zdołała ominąć. Dzięki temu przynajmniej wiedziała jeszcze jak się nazywa...
- Pff.. - wypuściła głośno powietrze z płuc, ciemne oczy, zasłonięte teraz mgłą jakowąś, wbijając w mężczyznę tak mocno, jakby dzięki temu była w stanie lepiej równowagę utrzymać. - Starałam się jak najlepiej. Też żałuję, ze ta ręka nie jest całkiem sprawna, ale...ale...
Oparła się o skrzynię, którą za plecami swoimi miała i odgarnęła białe kosmyki, które na twarz jej opadły. Gest ten wykonała kompletnie niezdarnie, ale i mężczyzna mistrzem zręczności teraz nie był, to i nie powinien jakoś szczególnie na ten fakt uwagi zwrócić.
Kiedy ostatnie jego pytanie padło zacisnęła usta i kolebiąc się tak lekko na boki patrzyła na niego, by koniec końców wyrzucić prawie na jednym dechu z siebie kilka słów.
- Dziesiątki. Nie tylko wy giniecie, zabijać też potraficie! - w oczach dostrzec mógł jej tą dzikość, którą to z całych sił starała się stłumić, a która wciąż gdzieś w sercu pulsowała. - Byłam dzieckiem, kiedy...gdy.. w sumie nie wiem co, ale suele mnie przygarnęły. Lay była jedyną dziewczynką, która się ze mną bawić chciała - Vil uśmiechnęła się gorzko. - Wiesz jak to jest być zawsze obcym i wszędzie gówno warty-ym? - czkawka nieco patos popsuła. - Lay zginęła po prędce, strzała ją dosięgnęła..Inni różnie mieli, ale koniec końców całą wioskę wyrżnęli, drzewa ścieli, postawili potem tam swoje chaupy.. - prychnęła, odwracając wzrok gdzieś w bok i tak wpatrując się w zagięcie na skórze ściany namiotu, kontynuowała. - Potem nie było lepiej, trza było się w głąb.. głębiej.. Ekspansja się posuwała.. A potem jeszcze Iastres i Thaiden i Regnard..
Raz jeszcze zaśmiała się smutno pod nosem, opuszczając głowę. Ścieżka, którą podążać zawsze chciała gdzieś zagmatwała się strasznie, a teraz, po pijaku całkowicie się rozmyła. Nagle szybko pociągnęła nosem i znów na Norana spojrzała, starając się zgasić te wszystkie złe emocje i wspomnienia.
- A co do Aleksieja, to?.. - czknęła, przerywając, po czym zaczęła z trudem się podnosić. - Magia czasu nie jest mi najbliższa, ale możemy spróbować i .. - o, zgrozo, zaczęła ręce składać tak, jakby naprawdę czar próbowała jakiś rzucić...
Oczywiście przedstawiało to punkt widzenie duraleva, gdyż on sumiennie dolewał jej gorzałki do stalowego kubka. To co długoucha z nią robiła pozostawało zupełnie inną kwestią i tym sposobem mogła się wymigać od kilkunasta głębszych, bez groźby picia "karniaka". W czasie picia duralevy również popisywały się swoją zadziwiającą fantazją, która niejednokrotnie przekładała się na to, iż spijali się wszyscy, nawet ci najmocniejsi. Jak słusznie zauważyła nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na jej niezgrabne ruchy, wszak i jemu samemu kubek wydawał się jakoś dziwnie przekrzywiony przy odstawianiu.
Kiedy jednakże wybuchnęła swoim potokiem słów zrobiło mu się trochę głupio... głupio gdy wyczuł jakiś nieokreślony żal trawiący jego duszę od dłuższego czasu. Niepotrzebnie ją sprowokował, wszak była od niego... od kilkaset lat starsza? Był przy niej dzieckiem. Dzieckiem, które na ludzkie standardy mianowało się dorosłym i chciało rozrządzać sprawami tego świata. Widziała więcej śmierci niż on butelek z gorzałką w całym swoim życiu.
- Ale jesteś teraz elfią szlachcianką z południa. Chędożona błękitna stara krew. Wielu mówi, że kilka jej kropel jest warta krwi wszystkich bojarów. - Rzucił w odpowiedzi i ich rozmowa coraz bardziej przypominała wylewanie wszelkich żalów. Z reguły tak to się właśnie kończyło. Piło się na wesoło, albo na smutno. Tym razem trafili na smutno.
- Vil... ja przepraszam. Nie powinienem tak, hic! Mówić... równie dobrze to Terian z Viscavoyów mógł wyrżnąć twoją osadę. Kiedy się tutaj osiedlaliśmy... Terian wybijał wszystko. Czy to dzikus, elf lub suele mieszkający w lesie dłużej, niż dziadowie Teriana stąpali po ziemi. - Rzucił przepraszająco.
- Nie widziałaś śmierci Iastresa. Nie widziałaś kiedy przestał być Iastresem... nie widziałaś jak nisko upadł. A ja tam byłem i wszystko widziałem na własne oczy. Kurwa mać! - Warknął gniewnie, jednakże dostrzegł, że elfka zaczynała się powoli podnosić z miejsca.
- Więc próbuj długoucha jak takaś w gębie mocna! Tylko namiot mi zdmuchniesz jak to pelenisko, to cię każę wychędożyć... psia mać, wybatożyć kurwa! Ale zie nie martf. Będę bili po nogach, bo szkoda takich plecków. Cholera, ale nóżek też. Poza tym łamiesz prawo, to są kuźwa niedawno zdobyte ziemie Viscavoyów i magia jest karana! - Rzucił w dumnych słowach, samemu osuwając się od stołu i powstając, co by przywitać magię. Pijany duralev był gotów na wszystko i nawet kołysał się tak lekko na boki, jak gdyby był na jakimś statku.
To wszystko nie było głupie. Nie, to było idiotyczne. Tych dwoje jednak uważało najwyraźniej, że nie ma niczego nierozsądnego w tym, że podchmielona magiczka próbować będzie dokonać czegoś, za co jeszcze w życiu się nie zabierała. Ba! Najwyraźniej uznali, że jest to doskonały pomysł godny jak najszybszej realizacji. Cóż, cel był szczytny, wszak nie było niczego złego w tym, że mieli zamiar przywrócić do życia tak wspaniałego wojownika, może i kilku innych przy okazji jeszcze, jakim Aleksiej niewątpliwie był. Kłopot w tym, że gdyby to wszystko było tak proste, gdyby zmiany w niciach czasu nie były niczym trudnym do wykonania, a gmeranie w nich nie groziło powstaniem jednego wielkiego supła, to i by często w tego korzystano bez większych obaw. Tak...Obawy to było ostatnie czego można było się doszukiwać u pijanego dwudziestolatka, jakim była Vilithiel, a jeszcze trudniej u duraleva - istniało prawdopodobieństwo, że gdy takowy miał we krwi nieco alkoholu, to i znaczenie tego słowa przestawało mieć dla niego jakikolwiek sens.
Tym oto sposobem dwaj wariaci stanęli na przeciwko siebie, gotowi podjąć wyzwanie czasowi. I tak elfka, która nie tak dawno udowodniła, jak przepięknie potrafi w tak zwany pizdu posyłać okazałe ognisko, teraz zabierała się za splatanie o wiele trudniejszego zaklęcia... Koncentracji nie miała w tej chwili za grosz, ale za to odwagi jej nie brakowało - choć pewno złośliwi uznaliby, ze to prędzej z głupotą miało o wiele więcej wspólnego, niźli choć z krztyną brawury. Drobne dłonie zaczęły znów swój taniec, który, pomimo wypitego alkoholu, wciąż miał w sobie wiele uroku. Talani sięgnęła do sakiewki i wyciągnęła z niej czarny kamień, lśniący lekko w blasku lamp oliwnych. Zaczęła pocierać go rozłożonymi płasko dłońmi i szeptać coś cicho. Duralev niewiele z tego rozumiał, mogło to wyglądać tak samo pięknie jak i śmiesznie i pewności mieć nie mógł, że jego towarzyszka wie co robi. Wyglądało to wszystko profesjonalnie, ale biorąc pod uwagę, że w sztuce tej każdy najmniejszy gest miał znaczenie, to raczej fakt, że elfka chwiała sie nieco ciągle nie wróżył dobrze...
I nagle poczuł jakby coś gwałtownie szarpnęło go do tyłu. Tak szybko, że tchu mu zabrakło, a ciało dziwnie lekkie się stało. Postać talani, zazwyczaj mała, teraz nagle zmniejszyła się do rozmiarów mrówki, co tylko wrażenie szybkiego oddalania się od niej spotęgowało. Noran odruchowo wstrzymał oddech i zamknął oczy, po czym porządnie przypierdzielił w coś plecami.
- Idioto, co robisz...?! - pytanie, choć szeptem wypowiedziane, miało w sobie bardzo stanowczy ton.
Okazało się, że uderzył barkami w jakąś kobietę - o zgrozo znowu elfkę.. . Miała na sobie strój przypominający żołnierski, choć wojacy raczej nie zabiegają o to, by ich walory były tak wyeksponowane. Inna sprawa, ze takowych raczej nie posiadają. Ta zaś, choć elfka, miała czym oddychać. Obrzuciła go jadowicie wściekłym spojrzeniem, po czym odwróciła się w bok i zerknęła za budynek, przy ścianie, którego stała. Psia mać, gdzież on był?!
- Ściedź cicho.. - syknęła, ramieniem do ściany go przygwożdżając.
A jakże! Przecież działali w szczytnym celu! Tylko oni mogli odwrócić bieg historii i uratować, tych których uratować się już nie dało! Tak dwie różne od siebie istoty. Duralevski wojownik oraz elfia magiczka. W normalnych warunkach większość krainy obstawiała by, że prędzej się zaczną lać po pyskach, niźli wejdą w jakieś przyjacielskie komitywy, a tu taka niespodzianka. Ba, oni chcieli zmieniać bieg historii! Tak niewiele było trzeba, aby drzemiące nadzieje i pragnienia wyszły na światło dzienne za sprawą kilku kubków gorzałki, krótkiej acz gorzkiej rozmowy oraz umiejętności magicznych.
Obawy u duraleva podpojonego gorzałką? Na niebiosa, jak elfka mogła podejrzewać ich o taką zbrodnię przeciwko ludzkości? Nie bez powodu mówiło się o "duralevskiej fantazji", która potrafiła wprawić w zdumienie niejednego wojskowego dowódcę. Gdy coś było niemożliwe wystarczyło posłać tam pijanych duralevów, by zastać na końcu jeno same zgliszcza i zniszczenie. Ewentualnie pobitych duralevów, bo kiedy im braknie wroga zaczną się lać między sobą jak to mieli w zwyczaju. Poza tym Noran należał do ludzi, którym śmierć niejednokrotnie spojrzała już w oczy. Był na nią zawsze gotowy jak każdy żołnierz, toteż nie łatwo było go przestraszyć byle czym. Ów stan miał jednak to do siebie, że z czasem wchodził w krew niczym uzależnienie. Rozum wojownika potrzebował mocnych wrażeń i przypływów adrenaliny, inaczej... markotniał pogrążając się w smutkach i rozpamiętywaniu byłych mienionych czasów.
Teraz jednakże stali naprzeciwko siebie, z wysoko uniesioną głową rzucając wyzwanie odwiecznemu porządkowi świata i być może nawet bogom. Noran nie dbał o to, jedynym czego chciał to powrotu Aleksieja. Aleksieja i wielu innych, na których śmierć musiał patrzeć własnymi oczyma. Nie, teraz nie będzie już bezradny. Teraz to oni narzucali warunki wszystkiemu! A raczej chcieli, gdyż płynne dotychczas ruchy elfki stawały się... mniej płynne. Noran oczywiście tego również nie dostrzegał, albo zwyczajnie nie chciał dostrzec. Z zapartym tchem spoglądał na czarny kamień oraz subtelny taniec jej rąk, urzeczmy niczym jakiś daleki podróżny egzotycznym tańcem Al-Basarskiej dziewczyny. Patrzył i podziwiał, kiedy nagle coś ściągnęło go gwałtownie do tyłu. Wpierw pomyślał, że to wypita gorzałka dążyła wraz z nim do kontaktu z ziemią, jednakże coś w tym wszystkim było nie tak. Zaczęła się zmniejszać i oddalać, a jednym co zdążył zrobić to wyciągnąć za nią rękę i przymknąć oczy. Potem coś łupnęło go w plecy i odezwało się kobiecym głosem. Cholera, przecież Aleksiej nie miał damskiego głosu!
- Szto do kur... - Zaklął zdezorientowany, odwracając się i napotykając elfką. Kolejną. Do tego zdążyła go nawet obrazić. Noran już miał coś odszczeknąć w odpowiedzi, jednakże jego zielonkawe oczyska powędrowały mimowolnie w dół zatrzymując się wyeksponowanych "atutach", których zawodowi żołnierza raczej nie posiadają. Cóż, jeśli miały na celu rozkojarzyć przeciwnika to musiał przyznać, że wyjątkowo działały. Do tego stopnia, że przez chwilę zapomniał języka w gębie, ale być może była to też wina buzującej gorzałki.
Noran nie przywykł jednak do tego, że ktoś wydawał mu rozkazy albo też gwałtownie przygwożdżał do ściany. O nie, tego darować nie mógł. Ostrze wysuwanej szabli syknęło cicho, błysnęła stal jednakże duralev zdołał wyciągnąć Dumkę ze skórzanej pochwy jeno do połowy, czyli do końca zastawy, zanim zorientował się, że być może chwilowo lepiej zachować milczenie i poczekać na dalszy rozwój wydarzeń.
Sporo się zmieniło. Jak wiele, tego ocenić nie mógł. Nie wiedział w jakim jest czasie, ale z całą pewnością mógł stwierdzić, że zmieniło się jego miejsce pobytu. Nie był już gdzieś w dziczy, ale w mieście i to całkiem sporym nadmieńmy. Nie był już z Vilithiel, a... Z kimś innym. Jedyne co nie uległo najmniejszej zmianie, to ilość alkoholu szumiąca we krwi. Wciąż był całkiem nieźle wstawiony, co zapewne nie ułatwiało mu logicznego myślenia, ani też nie sprawiało, ze stał się nagle akrobatą. Kiedy tylko po broń sięgnął, kobieta spojrzała na niego, wychwytując ten delikatny, ale jakżeż znany dźwięk. Nie trwało to długo, ale wystarczyło, by osoba, która przyczaiła się gdzieś za rogiem teraz mogła ją zaatakować niespodziewanie. Duralev zdążył zobaczyć tylko, że jakaś ciemna postać, wykonująca ruchy tak szybkie, że dla przeciętnego człowieka czy też elfa nie byłyby do osiągnięcia, uderzyła czymś w bok szyi jasnowłosej, by w sekundę później zniknąć w mroku. Kobieta zachwiała się, łapiąc się za niewielkie nakłucie, jakie na skórze ślad dłoni napastnika zostawił, po czym bezwładnie o ścianę się oparła. Eh... zapewne alkohol nie sprzyjał teraz postrzeganiu świata, ale mężczyzna zdążył zauważyć, że postać była ubrana całkiem na czarno i nawet na twarzy miała jakąś ciemną maskę, która jej rozpoznanie utrudniała. Jak to mówią: nieszczęścia chodzą parami. Tak było i w tym przypadku i narratorka nie ma teraz bynajmniej na myśli Vili i Norana, choć i oni niewątpliwie nie wykazali się wielkim rozsądkiem. Tym razem jednak mowa o drugiej zamaskowanej postaci, która za plecami duraleva wyrosła, wcześniej zeskakując miękko i bezszelestnie na ziemię. Poczuł niewiele, co można za szczęście w nieszczęściu uznać, delikatne ukłucie jeno. W chwilę później znów ciemność go ogarnęła. Bólu, jaki pewnie w głowie się rozszedł kiedy nią w mur przywalił nie poczuł. Bo wcześniej przytomność stracił...
- Baran. Cu żem za grzechy poczyniła, ze takiego osła niebiosa mi na łeb zwalili, ha?.. Osioł.. - ten mały ogród zoologiczny kierowany był nie do nikogo innego jak do Norana oczywiście.
Świat zaczął nabierać powoli kształtów, choć to, wbrew pozorom, wcale optymizmem nie musiało go napawać. Po krótkich oględzinach spostrzegł, że znajduje się w jakimś niewielkim pomieszczeniu, do którego jeno jedne, zamknięte teraz, drewniane drzwi prowadziły. Ściana, o którą się opierał, jak i ziemia, na której rzyć płaszczył, były kamienne, zimne i lekko wilgotne. Jedna mała lampa oliwna rozświetlała otoczenie. W rogu, po drugiej stronie zobaczył tę samą elfkę, która to właśnie przeklinała wszystko - głównie jego - na czym świat stał. Czuł się. Kiepsko. Alkohol wyparował. Kac, wspierany wyrżnięciem w głowę po utracie przytomności, pozostał.
Noran naprawdę nie pamiętał wiele z poprzedniego wieczora. Jego świadomość zatrzymała się na momencie w którym wszedł do swojego wojskowego namiotu wraz z elfką co to Vilithiel się zwała. Na pewno sporo popili, to fakt. Potem pamiętał już tylko jakąś uliczkę, cycatą elfkę, chędożone duchy, co to do walki równej nie chciały stanąć jeno kryły się po mroku, a także krótkie ukłucie zwiastujące nadejście długiej ciemności. Musiał zdrowo przydzwonić w czymś łbem, gdyż teraz czuł jakby jego czaszka miała rozłupać się na dwie równoległe połowy i rozsypać w pył. Nie wiedział jaki faktyczny udział miała w tym gorzałka, a jaki uderzenie, jednakże honorowe słowo duraleva, że "kurewsko boli" musiało wystarczyć w zupełności.
Znów nieprzyjemnie powracał zmysłami do świata żywych, ale miast obudzić się w ciepłym łóżku z gąsiorkiem przedniej gorzałki w jeden dłoni, a drugą obejmując rozespaną i na dodatek nagą Vilithiel, co byłoby zaprawdę jedną z najlepszych możliwości zakończenia wieczoru i rozpoczęcia nowego dnia, obudził się w jakimś zapchlonym miejscu, z elfką ujadającą mu nad głową, niczym myśliwski wyżeł. Niezbyt przytomne jeszcze zielonkawe oczyska powiodły leniwie po pomieszczeniu, starając się skojarzyć jak najwięcej szczegółów mienionej sytuacji. Dobra, zdarzało mu się już budzić w znacznie gorszych miejscach i w znacznie gorszym towarzystwie. Ech, młodość.
- Wody. - Wychrypiał w pierwszym odruchu, wyczuwając pod sobą zimną kamienistą ścianę. Tak, jedynym czego teraz potrzebował to woda. Nie spodziewał się jednak dorwać do niej zbyt szybko.
- Ciebie też miło poznać wąskodupa elfico. - Rzucił przyjacielskim tonem głosu, odgryzając się za wszystkie poprzednie wyzwiska. Jego dłoń odruchowo przesunęła się na prawe udo w poszukiwaniu Dumki. Jeszcze tego brakowało, żeby mu broń zabrali. Niezależnie od rezultatu poszukiwań, duralev podrapał się ostrożnie po głowie, po czym dźwignął się z ziemi przezornie wspierając się na kamienistej ścianie.
- Bliad. Dobra, zacznijmy od początku. Jestem Noran z Viscavoyów. Gdzie kurwa jestem, kim ty kurwa jesteś i kim kurwa byli tamci zakapturzeni? - Rzucił niezbyt miło, jednakże konkretności i zdenerwowania nie można było mu odmówić. Wystarczyło tylko postawić się w jego sytuacji.
Spojrzała na niego, z rezygnacją opuszczając dłoń. Przez chwile patrzyła na niego takim wzrokiem, jakby jego prośba dotyczyła królewskich klejnotów co najmniej, które to na dodatek sama królowa w negliżu miała mu je podać.
- A oczywiście, mości paniczu, życzysz sobie chłodną, z liściem mięty, czy może odrobiną cukru trzcinowego? - brwi dziewczyny powędrowały wyżej, a ton głosu zabrzmiał tak, jakby i kilkadziesiąt lat miała okazję służyć komuś jako pokojówka.
Po chwili jednak jej spojrzenie znów, naturalny zdawać się mogło, chłodny wyraz przybrało, a jasno błękitne oczy zapłonęły niczym małe światełka w ciemności.
- Niestety, jedyna woda jaką posiadamy, to ta na ścianach, więc.. - rozłożyła bezradnie ręce, choć w głosie nutę satysfakcji z jego nieszczęścia dało się wyczuć. - Nie krępuj się.. - uśmiech, jaki na twarzy się pojawił tylko upewnił go, ze bynajmniej nie jest niezadowolona z faktu, że żadnym napitkiem nie może go poczęstować.
- Jak dla mnie, to jesteś pacanem, który, cholera wie jakim cudem, potrafił pojawić się za moimi plecami w najmniej odpowiednim momencie, zdradzając tym samym mą obecność tamtym zakapturzonym. Kim są? Tego nie wiem, bo się nie zdążyłam dowiedzieć. Zgadnij dlaczego? - pytanie wyraźny sarkazm zawierało i jasnym było, że to ich wczorajsze spotkanie przerwało jej jakąś obserwację.
Zaplotła ręce na piersi i oparła się o zimną ścianę, odrywając wzrok od niego i zatapiając go w jakimś ciemnym punkcie, na ciemnej ścianie po jej prawej stronie. Ot, gapiła się bez celu.
- Nie wiem gdzie jesteśmy i co nasz czeka - stwierdziła jeszcze i choć pewności nie mógł mieć, ze prawdę rzekła, to cień strachu w jej głosie mógł wyczuć.
- Przynajmniej dziękuje za twoje wielkie starania. - Odburknął elfce, spoglądając przez chwilę na wilgotną ścianę, po której przemykały się kropelki życiodajnego płynu. Nie, to zwykłe szaleństwo, aż tak zdesperowanym nie był. Coś mówiło mu jednak, że zaprawdę bardzo się polubią z tą elfką. Jeszcze trochę, a zamiast zakapturzonych fajfusów to on sam rzuci jej się do gardła i tyle będzie z tych całych magicznych podróży. No tak. Była jeszcze Vilithiel, tylko co ta elfica nawyprawiała? Być może faktycznie wszystkie jej popisy magiczne należało zakończyć na tamtym ognisku? Ciekawe czy próbowała go stąd jakoś ściągnąć... zważywszy na okoliczności mogło być to raczej trudne zadanie, jeśli przeniosła go 100 lat do tyłu w zupełnie inny rejon Cerelain. Nie znał się na tym jednakże słyszał, że w takim wypadku "w ich świecie" mogło minąć dopiero kilka minut. Szlag by to wszystko.
- Zgaduję... bo cisnęło mną jakieś chędożone zaklęcie, które działania za cholerę nie mogę rozszyfrować? - Odparł kobiecie w iście podobnym sarkastycznym tonie, przekrzywiając głowę na bok, tak że aż chrupnęło mu cicho w karku.
- Kt... który rok mamy? - Zapytał jak najbardziej poważnie, zdając sobie sprawę z absurdalności owego pytania. No tak, brakowało im tu jeszcze przeklętego podróżnika w czasie. Niech tylko dorwie w swe łapy tą Vilithiel, a niedawne żartobliwe słowa o wybatożeniu staną się nadzwyczaj realne. Cholera, sam ją batożkiem oćwiczy za to wszystko.
- Próbowałaś już otworzyć albo podważyć drzwi? - Zapytał po chwili, ruszając spokojnym krokiem do jedynych drewnianych drzwi, przesuwając opuszkami palca po jego zamku i zawiasach. Być może we dwójkę udałoby się im je jakoś wyważyć, czy cuś. Spojrzał na elfkę oceniając czy dałaby sobie z tym radę, jednakże zielonkawe oczyska mimowolnie powędrowały powyżej jej splecionych rąk. Cholera, rozpraszała go w pracy!
- Ech... pięknie kurwa. Pięknie. - Wyszeptał jeszcze pod nosem bardziej do siebie, rozglądając się przy tym po pomieszczeniu i nasłuchując jakiś dźwięków zza drugiej strony drzwi.
Vilithiel nie było. Jedno co było pewne w tym wszystkim. Podobnie jak i Noran mogła być tej chwili wszędzie i nigdzie zarazem. Nie musiał się jednak martwić, kobiet które mogły go w kłopoty wpakować, nie brakowało. Jedno takie naburmuszone siedziało właśnie w kącie i spoglądało na niego tak, jakby chciało go przerobić na surówkę.
Wspomnienie o zaklęciu, a potem jego pytanie odnośnie tego jaki rok mają aktualnie wyraźnie ją zaintrygowało, choć przecie w pierwszym odruchu każdy normalny człowiek, czy elf, powinien zareagować śmiechem. Zamiast tego ona zmrużyła lekko oczy.
- Zaklęcie, to tak się teraz nazywa? Zwykle duralevowie określali to mianem "kurewskiego zachlania" - uśmiechnęła się kącikiem ust jeno.
Widać jego pochodzenie nie było jej obce. Mógł bogom dziękować, bo gdzie by nie był, to przynajmniej wiedział, że jego krewniacy tu byli, co z pewnością optymizmem napawać mogło.
- 1315.. a dlaczego pytasz? Słyszałam o tym, że potraficie ostro zapić, jak gorzałkę dobrą dają, ale to chyba przesada już - wzruszyła ramionami i westchnęła z dezaprobatą wyraźną.
Dobrze, ze wałka nie miała pod ręką w tej chwili, bo tylko jego jej brakowało, demon jeden wie, jaki z niego by użytek zrobiła, a narratora prosi się, by zbereźnych myśli w tej chwili nie miał. Te są dla narratorki zarezerwowane.
- Próbowałam - stwierdziła jeno, nie precyzując w jaki sposób. - Nie udało się - tego, dla odmiany, akurat nie musiała dopowiadać, ale skoro chciała koniecznie, to cóż począć. - Jesteśmy pod ziemią, nie ma w tej cześć nikogo. Gorzej, że pewno zejdą koniec końców po nas..
Wreszcie przyjrzała się mu uważniej, mierząc go z góry na dół.
- Z tego co widzę, to zabawa przednia była. Na salony raczej cię nie wpuszczą dzisiaj - parsknęła.
- Bliad. - Mruknął cicho pod nosem, zdając sobie sprawę z tak nieciekawego obrotu spraw. Nie dość, że rzucono go gdzieś w cholerę to jeszcze przymknięto w jednym z pomieszczeniu z tą elficą. Szlag by to po raz kolejny i w chwili obecnej wszelkie wałki i nie-wałki pozostawiał narratorce, gdyż był zbyt zajęty próbą jakiegoś obejścia tych przeklętych drzwi, które dzieliły go od wolności i jego ukochanej Dumki. Duralev bez szabli to nie duralev, a on bez swojej czuł się jakby stracił coś więcej, niż tylko ostry kawał żelaza. Nie, z Dumką wiązało się znacznie więcej wspomnień. Tych miłych i być może mniej miłych. Powoli zaczynało go to wszystko wyprowadzać z równowagi, a że pod ręką była elfica, która wcale nie ułatwiała sprawy miał prawo zdrowo się "wku***" jak to dualev.
- Obraź mnie jeszcze raz, a twoja głowa spadnie z ramion zaraz za głowami tamtych zakapturzonych. - Rzucił twardo i nie wyglądało na to, żeby tym razem żartował. O nie. Był cholernie poważny, a jeśli znała duralevów to powinna wiedzieć, że Ci nie rzucali swoich słów na wiatr. W końcu pochodzili z północy, a tam pieprznąć babę to żaden dyshonor. No może trochę, bo słabsza i oddać nie potrafi, ale elfki według północnych standardów nawet na miano kobiety sobie nie zasłużyły.
- Zaklęcie. Rzucone przez taką jedną elfkę jak ty. Nie wiem co zrobiła, ale wygląda na to, że za swoją robotę dostanie kilka nahajek przez plecy. - Rzekł wyjaśniając zawiłości swej sytuacji, po czym z całych sił kopnął drewniane drzwi, tak że aż zadzwoniły ich okucia. Wygląda na to, że przez chwilę byli zdani na czekanie i swoje towarzystwo.
Prawa fizyki działają tak, że jak się w coś walnie, a to nie ma zamiaru się ani trochę przesunąć, to większość energii wraca do tego, co walnąć się zdecydował. Czy jakoś tak. Tak czy inaczej, energia w tej chwili powróciła do Norana w postaci bólu, który przepłynął od palców stopy aż do kolana.
- Uhm, tylko uważaj byś przy tym pozbywaniu mnie głowy krzywdy sobie nie zrobił - elfka oczywiście nie mogła powstrzymać się przed burkliwym komentarzem, ignorując jego ostrzeżenia.
Wzruszyła do tego ramionami i jeszcze dmuchnięciem pozbyła się jasnego kosmyku włosów, który na policzek jej opadł.
Z jej zachowania wynikało tyle widać, że słyszała o duralevach, ale chyba nie znała ich na tyle doskonale, by wszelkie ich zwyczaje znać. Z jej zaś wynikało tyle, ze to co dziadowie o elficach gadali, szczera prawdą było. I nawet Vilithiel jakoś zaczynała blaknąć, bo po prawdzie zawdzięczał jej wiele, ale wszystko to zaczynało zdawać się śmiesznym w obliczu tego, w co go wpakowała. Co prawda za jego zgodą poniekąd, ale kto by się tam szczegółów czepiał? Piekło na ziemi. Tak zapewne musiało wyglądać. mała kamienna klitka, zero alkoholu, za to elfka sztuk jeden gadająca tyle, że i z powodzeniem zastępowała i tuzin bab. No i jeszcze Dumka, sztuk zero. jeno dobre w tym wszystkim, ze cycki, sztuk dwa, całkiem ładne jeszcze tutaj były. Gdyby tak tylko tej ujadającej papy, sztuk jeden, nie było nad nimi, to i najgorzej by nie było może...
- Dobra - elfka podniosła się z ziemi, otrzepując odruchowo tyłek z piasku, który przykleił się do niego. - Co potrafisz?
Duralev znów zaklął cicho pod nosem na niesprawiedliwość tego świata, po czym odstąpił od tych nieszczęsnych drzwi, które dzieliły go od wolności. Wolności w 1315 roku ery odrodzonego królestwa. Ciekawe czy królestwo jeszcze w ogóle istniało? I co się stało z ich wspaniałym przyjacielem, chędożonym jednoczycielem krainy imć Arbadem? Być może to nawet lepiej, że znalazł się w jakiejś murowanej klitce, miast dowiedzieć się zbyt dużo o przyszłym świecie? Jeszcze by jakieś czasowe korti... korfi... kontinuum kurwa przerwał, a to z pewnością byłoby za dużo jak na odpokutowanie jednego pijańskiego wieczoru.
Nie zgłębiając się już jednak w niepotrzebne gdybanie i spekulacje, czy byłoby lepiej pozbyć się pewnych elementów, czy może nie, fakt był taki, że pozostaną tu uziemieni jeszcze przez długi czas do momentu, aż któryś z zakapturzonych nie wściubi tutaj swego nosa i łaskawie zainteresuje się losem więźniów. Mogli jednak to czekać jeszcze bardzo długo.
- Prać się po pyskach i chlać? - Odparł elfce wzruszając ramionami, jak gdyby nie był pewny o co konkretnie jej chodziło. Nie liczyła chyba na to, że Kawaler Cerelain będzie jej tu streszczał swoje życiowe wyczyny i umiejętności, niczym jakaś dziewka, która stara się o zarobek w karczmie. Ciekawe co teraz robił przyszły Noran?
- Na pewno nie umiem otwierać zamków. Nie jestem chędożonym złodziejem. - Rzucił jeszcze spokojnie, odsuwając się teatralnie od drzwi tak by tym razem może ona czegoś spróbowała.
Elfka podeszła do drzwi i położyła na nich całą swą dłoń. Chwilę krótką milczała, przyglądając się własnym palcom, bo w końcu odezwać się do duraleva. Co było pocieszające to to, że przestała już głupio się zgrywać i na każdym kroku dawać mu znać o tym, jak bardzo jest wkurzona faktem, że przez niego, w jej mniemaniu, tutaj trafiła.
- Niestety, ja takowych też nie.. - zmarszczyła czoło i odeszła krok do tyłu.
- A sporo zamków w życiu miałam już okazję otwierać - dodała bez fałszywej skromności. Ot, stwierdziła fakt jeno.
W sumie, jakby jej się tak przyjrzeć, to z pewnością nie wyglądała jak pannica z dobrego domu - no chyba, ze w tych czasach takowe już zgoła odmiennie wyglądały, od tych, które miał okazję poznać do tej pory. Bardziej przypominała najemnika, albo.. może i złodzieja? W każdym razie jej hardość, niewybredne słownictwo, ubiór, wszystko to razem sprawiało, że można było ja uznać za bywalczynię tutejszego półświatka.
- To miejsce jest zamknięte nie tylko fizycznie, ale i magicznie. To tak wiesz, specjalnie dla mnie chyba - powiedziała, wzruszając lekko ramionami, jakby od niechcenia.
Aha, czyli kolejna magini. Wprost wspaniale.
- Myślę, ze oni.. - elfka zamilkła w połowie zdania i znów spojrzała na drzwi. - Idą..
Nie było jeszcze nic słychać, ale w jej głosie było takie przekonanie, że trudno było zwątpić w słuszność jej słów. W chwilę później nastąpiło ich potwierdzenie. Noran usłyszał kroki na kamiennych schodach, w chwilę później zobaczył je gdy drzwi otwarły się z chrzęstem. Zobaczy trzy tak samo zakapturzone postacie. Wszyscy mieli broń.
- Idziesz z nami - jeden z mężczyzn wskazał na jasnowłosą. Jego akcent był obcy. Nietutejszy. Albo i tutejszy, bo w sumie cholera wie kto w tych czasach tutejszym był..
c.d.n...
Subskrybuj:
Posty (Atom)